W „Dwunastu gniewnych ludziach” — amerykańskim oryginale z 1957 roku — Sidney Lumet pokazał obrady przysięgłych, którzy mieli zadecydować o winie lub niewinności młodego Latynosa, oskarżonego o zamordowanie ojca. Michałkow wykorzystuje schemat fabularny zastosowany przez Lumeta. Tyle, że w jego filmie dwunastu mężczyzn musi podjąć jednomyślną decyzję w sprawie czeczeńskiego nastolatka, który rzekomo zabił ojczyma, rosyjskiego żołnierza. Na początku sprawa wydaje się oczywista — chłopak jest mordercą. Tytułowi mężczyźni chcą szybko wydać skazujący wyrok, by zająć się własnymi sprawami. I tylko jeden z nich głosuje przeciw. Nakłania pozostałych do przedyskutowania dowodów, zweryfikowania hipotez i zeznań świadków dotyczących zabójstwa.
W dramacie Lumeta zażarta debata między przysięgłymi prowadziła do ostatecznego triumfu prawdy i sprawiedliwości. Ale u Michałkowa te kwestie mają znaczenie drugorzędne.
„To przecież człowiek, a my tak po prostu podnosimy ręce” — mówi jeden z przysięgłych o Czeczenie, gdy pozostali głosują, by go skazać. „Powinniśmy się choćby zastanowić, porozmawiać” — dodaje. Chce za wszelką cenę zwrócić uwagę na wartość ludzkiego istnienia. Apeluje do zgromadzonych o okazanie oskarżonemu współczucia. Obrady zamieniają się więc w dyskusję o potrzebie stosowania w życiu zasady miłosierdzia, która w „Dwunastu” Michałkowa staje się ważniejsza niż normy prawne.
Dla zachodniego widza takie przesłanie stoi w sprzeczności z regułami demokratycznego państwa prawa. Ale rosyjska mentalność jest inna. „Żaden Rosjanin nie będzie przestrzegał prawa, bo jest nudne i martwe” — mówi z rozbrajającą szczerością jeden z bohaterów. Ważne okazują się osobiste znajomości, bliski kontakt z drugim człowiekiem. Wtedy można pogadać, wypłakać się, wyznać własne winy.
Zarysowana przez Michałkowa sytuacja ma także wymiar symboliczny. Debata przysięgłych o Czeczenie i zabitym Rosjaninie jest wyraźną metaforą stosunków czeczeńsko-rosyjskich zaognionych wojną. Reżyser przeplata sceny z obrad retrospekcjami z konfliktu zbrojnego. Sens tego zabiegu staje się zrozumiały, gdy prowadzący obrady przysięgły (w tej roli sam Nikita Michałkow) stawia karkołomny wniosek – uznajmy niewinnego Czeczena winnym dla jego własnego dobra! Ocalimy go przed niebezpieczeństwami życia na wolności! W ten sposób niewola zostaje w „Dwunastu” utożsamiona z opiekuńczym gestem wobec samotnego i bezbronnego chłopca. Mam wrażenie, że Michałkow sugeruje, żeby widzowie podobnie spojrzeli na politykę Rosji na Kaukazie. Z jednej strony nasze państwo jest agresorem — przyznaje reżyser. Jednak z drugiej, może być opiekunem, gwarantem bezpieczeństwa dla niespokojnej republiki. Pokazując zabitych po obu stronach frontu Michałkow chce, by nie patrzeć na stosunki Rosji i Czeczenii jak na relację kata i ofiary. Apeluje, by dostrzec cierpienie obu stron konfliktu.