Na spektakl, który przypomina telewizyjny dokument, pada cień śmierci. W tym roku odeszli Marek Edelman, bohater reportażu Hanny Krall, i Zbigniew Zapasiewicz, który zagrał go w tym świetnym przedstawieniu. Choć aktor nigdy nie spotkał Edelmana, znakomicie oddał jego sposób bycia, powagę, pozorną szorstkość i charakterystyczne skupienie.
Reżyser poprowadził swoich bohaterów (w roli reporterki Elżbieta Kępińska) poprzez miejsca opisane w reportażu. Są na Umschlagplatzu i przy pomniku na Miłej, który postawiono na ruinach bunkra. To w nim odebrali sobie życie Mordechaj Anielewicz i kilkudziesięciu powstańców.
– Któregoś dnia SS-man strzelał do mnie kilkanaście razy – mówi bohater spektaklu. – Kula zawsze uderzała jakieś pół metra w lewo ode mnie. A więc astygmatyzm. To się da bardzo łatwo usunąć. Zwyczajny zabieg. No, ale on się najwidoczniej temu zabiegowi nie poddał. Słuchaj, to nie moja wina, że żyję.
Brzozowski dochował wierności literaturze Krall. Ciekawi go człowiek, który wedle swych słów: „przeżył, ale na nieszczęście nie nadaje się na bohatera”. Opowiada się za prawdą, za nic ma wzniosłe słowa, drwi z patosu. Ku oburzeniu wielbicieli legend opowiada, że matka Anielewicza handlowała rybami. Tym, które pozostały, malowała czerwoną farbą skrzela, aby wyglądały na świeże. – Ponieważ ludzkość umówiła się, że o wiele godniej jest umierać z bronią w ręku, zrobiliśmy powstanie – powie kobieta amerykańskiemu literatowi (Gustaw Holoubek).
Edelman był strażnikiem pamięci. W jednej z najbardziej przejmujących scen opowiada o dziewczynce, którą udało mu się wyciągnąć z transportu do Treblinki. Kiedy wróciła do domu, okazało się, że Niemcy wzięli do wagonu jej matkę. Pędem wróciła więc z Leszna na Umschlagplatz i wmieszała się w tłum. – O Korczaku wiedzą wszyscy, prawda? – mówi. – Korczak był bohaterem, bo poszedł z dziećmi dobrowolnie na śmierć. A Pola Lifszyc, która poszła ze swoją matką? Kto wie o Poli Lifszyc?