Fani chcieliby jeszcze was posłuchać, a wy tymczasem mówicie im „Goodbye” w tytule nowej płyty. Ładnie tak?
Anita Lipnicka: Trzeba przyznać, że przynajmniej nie schodzimy ze sceny po angielsku! Kiedy przyszła pora na zmiany, kulturalnie mówimy „do widzenia”. Na tę decyzję, że będzie to nasza ostatnia wspólna produkcja, złożyło się wiele przyczyn, w tym nasza sytuacja rodzinna. Odkąd jesteśmy tercetem, a nie duetem — od czasu kiedy jest z nami Pola — organizowanie życia muzycznego, żeby nie ucierpiała rodzina, stało się wyjątkowo trudne. Pola skończyła ostatnio dwa latka i bardzo nas potrzebuje. Zwłaszcza mamusi. Kiedy wychodzę z domu, urządza mi awantury. Musieliśmy tę sytuację jakoś opanować.
Dobrze, że skończyło się na muzycznym rozstaniu!
Tak. Poza tym zaczęliśmy ostatnio słuchać innych płyt, różne rzeczy nas inspirują. John znika coraz częściej z domu z gitarą elektryczną, ukrywa się w naszym nowym mieszkaniu, do którego od roku nie zdążyliśmy się ciągle wprowadzić. On już tęskni do nowych dźwięków. Ja też. Każde z nas chce sobie coś udowodnić. Sprawdzić, czego nauczyliśmy się od siebie przez te sześć lat współpracy. Pamiętając oczywiście, że świat, który udało nam się odkryć wspólnie, był dla nas z osobna wcześniej niedostępny.
Żadne z was nie miało obaw, by powiedzieć drugiemu, że czas na rozstanie?