Rz: Lindsay Lohan, która wystąpiła z panią w ostatnim filmie Roberta Altmana „Ostatnia audycja”, mówiła dziennikarzom, że wielkim przeżyciem była dla niej możliwość znalezienia się na planie razem z panią. Inne młode aktorki też często wyznają, że jest pani dla nich niedoścignionym wzorem profesjonalizmu. Jak się pani czuje w roli filmowej ikony?
Meryl Streep:
Nie będę się krygować i udawać, że nic o tym nie wiem. Rzeczywiście często słyszę od młodszych koleżanek, że chciałyby pokierować swoją karierą podobnie jak ja. Wcale mnie to nie krępuje, odwrotnie: czuję się szczęśliwa. Sama też kiedyś miałam takie wzorce. Na przykład niezwykłą, fenomenalną Genę Rowland. Myślę zresztą, że dzisiejszym debiutantkom nie jest łatwo. Świat się zmienił, kino się zmieniło. I dziewczyny, nawet marząc o ambitnych rolach, muszą poddawać się regułom rynku, który przypomina supermarket. Wszystko ma na nim swoją cenę, wszystko potrzebuje reklamy, żeby się sprzedać. Więc co bardziej zdeterminowane kandydatki na gwiazdy sprzedają swoją prywatność, swoją duszę. Czasy, w których ja zaczynałam, były przyjaźniejsze. Może dlatego mogłam założyć dom, urodzić czworo dzieci i mimo to pozostać aktorką...
Co pani mówi wpatrzonym w panią dziewczynom, z którymi spotyka się przy różnych filmach?
A cóż miałabym im mówić? To nie jest proste. Jak miałam 30 lat, to czytałam scenariusz i od razu wiedziałam, jak mam grać. Dzisiaj tonę w wątpliwościach. Robię trzy duble i zastanawiam się, czy przybrałam najwłaściwszy ton. Na szczęście zresztą dzisiejsza młodzież zwykle świetnie wie, o co jej w życiu chodzi, a ja nie mam natury kaznodziei. Natomiast staram się być życzliwa. Sama zawsze wspominam Jane Fondę, którą spotkałam przy „Julii”. Ona była już wówczas wielką gwiazdą, ja — aktorką początkującą i zupełnie nieznaną. A jednak Jane nigdy nie dała mi odczuć swojej wyższości. Zwracała się do mnie z przyjaźnią i serdecznością, które były mi wtedy bardzo potrzebne i dodały skrzydeł. Dlatego staram się młode aktorki traktować podobnie, jak mnie wtedy potraktowała Jane.