Zaśpiewał Janusz Radek. Jako że facet jest Polakiem, można przyjąć, że ma na imię Janusz, a Radek to nazwisko. Można, ale widocznie tylko wtedy, gdy człowiek nie nazywa się Orzech. Pan Artur stoi obok Justyny Steczkowskiej, z którą prowadził koncert, i mówi: „Skoro mam już was tutaj razem, Justyno i Radku...”, i o coś pyta. Odpowiada pani Justyna: „Bez urazy Radku... My z Radkiem to, my z Radkiem tamto...”.

Janusz Radek, oczami przewraca, widać, że mu się chce płakać. Orzechowi wreszcie coś w głowie zaświtało, bo na koniec ni z gruchy ni, z pietruchy rzucił: „Dobrze, Janusz” i uśmiechnął się porozumiewawczo. Ale tak już sobie tego Radka utrwalił, że potem prezentera Brzózkę ciągle Radkiem nazywał, chociaż tamten wszędzie figuruje jako Radosław.

Dalej też były dobre numery. Np. taki, że Kasia Cerekwicka to legenda polskiej piosenki. Albo że Doda dostaje Nagrodę Dziennikarzy. I to wszystko na poważnie. Zabawna była Natasza Urbańska, bo ona zawsze jest taka, gdy musi udawać, że jest znana i lubiana. Zabawny był finał, gdy Piasecki z Rewińskim śpiewali o cenie benzyny. Co to ma wspólnego z jubileuszem?

Ale tytuł najśmieszniejszej pary i tak należy się Justynie i Arturowi. Skończył się ostatni występ, Steczkowska poprosiła telewidzów, żeby zostali przed odbiornikami, bo za chwilę zobaczą kulisy: „Zapraszamy, bo to tam jest prawdziwy festiwal!” – zawołała. „A publiczność w amfiteatrze serdecznie... całujemy!” – krzyknął Orzech. Dobrze, że nie sprecyzował w co konkretnie. Jak się ma takich prowadzących, a w zanadrzu dziennikarzy, którzy nagrodę dadzą Dodzie, to po co robić Kabareton?