Obejrzałem cały odcinek i już wiem. Po pierwsze za słabo słyszę. W najlepszym razie – co trzecie słowo. Aktorzy mamroczą pod nosem jak po sześciu godzinach bankietu, młoda piękność mówi: „Ja bymś nidy krzywd nie zbiła”, co w języku polskim znaczy: „Ja bym ci nigdy krzywdy nie zrobiła”. Po drugie – za dobrze słyszę. Kiedyś o słabych dialogach mówiło się, że są pisane na kolanie.

Gdzie powstaje scenariusz „Teraz albo nigdy”, wolę nie zgadywać. Oto próbki radosnej twórczości. Radiowiec na antenie: „Moi drodzy parafianie, czy ktoś wam życzył dzisiaj miłego dnia? Jeśli tak – to co miał na myśli?”. Facet na randce z kobietą. Przechodzą zakonnice. Facet: „Przepraszam siostry, mam problem z tą panią. Nie traktuje mnie poważnie!”. Na to jedna z zakonnic:

„Takiego przystojniaka to ja bym bardzo poważnie traktowała” i uśmiecha się filuternie. Po trzecie – za dużo widzę. Scenka na łące. On – młody wydawca, ona – młoda pisarka, piją wino. On trzyma kieliszek, zbliżenie na nią, powrót do niego – już kieliszka nie ma. Znowu szeroki kadr i jest z powrotem. To się nazywa montaż. Jak czarny charakter, to koniecznie farbowana brunetka, cała na czarno. Jak jej zła siostra – to identyczna. Jak aktorzy znani z „Tańca z gwiazdami”, to przez pół odcinka tańczą. A każda scena kończy się ckliwym fragmentem muzycznym, jak w najgorszych brazylijskich tasiemcach, z których nasi producenci tak chętnie się naśmiewają.

Tyle na górze ekranu, bo dół zarezerwowany jest dla informacji. O tym, że gwiazdy „Teraz albo nigdy” spotkają się z widzami w sklepach sieci Empik. I o tym, że wysyłając esemesa można wygrać zestaw kosmetyków sponsora serialu. A przecież wystarczyłaby zwyczajna wata do uszu i kompres na oczy. Jak by dobrze naciągnął, to też bym się wciągnął.

Skomentuj na - [link=http://blog.rp.pl/feusette/2008/10/17/jak-sie-wciagnac-w-polski-serial/]blog.rp.pl[/link]