Nieme kino zamiast opery

Z "Włoszki w Algierze" Michał Znaniecki zrobił parodię filmowego melodramatu, ale oryginał Rossiniego jest o wiele bardziej zabawny

Aktualizacja: 29.04.2008 01:25 Publikacja: 28.04.2008 21:20

"Włoszka w Algierze"

"Włoszka w Algierze"

Foto: Materiały Organizatora

Obok Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego jest naszym trzecim eksportowym reżyserem operowym. Ale w przeciwieństwie do nich Michał Znaniecki ma jeszcze czas oraz propozycje, by działać w kraju. Miesiąc po warszawskiej "Łucji z Lammermooru" w Teatrze Wielkim w Łodzi przygotował kolejną premierę. Oglądając tam "Włoszkę w Algierze", trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że chyba za dużo pracuje.

Umiejętności mu nie brakuje, wie na przykład, jak zaprojektować zabudowę sceny, by dekoracje nie tłumiły głosów śpiewaków. Pomysłów ma zaś w nadmiarze, ale w przypadku dzieła Rossiniego ich ilość nie przeszła w jakość.

Powstała w 1813 r. "Włoszka w Algierze" to arcydzieło opery komicznej. Ma tak zabawną i pełną gagów akcję, że nie trzeba niczego dodawać, by rozśmieszyć współczesnego widza. Ale w dzisiejszym teatrze klasyki nie wystawia się zgodnie z oczekiwaniami autora.

Nie ma więc XIX-wiecznego arabskiego seraju, jest Hollywood lat 20. ubiegłego stulecia. "Włoszka w Algierze" stała się scenariuszem dla filmu, pracy nad nim towarzyszą typowy bałagan na planie, krzątanina wieloosobowej ekipy, sprzeczki i intrygi między aktorami. Na dodatek Michał Znaniecki wprowadza scenki nawiązujące do różnych innych niemych filmików, np. o pływakach. Biedny Rossini wyraźnie zagubił się w tym scenicznym rozgardiaszu. Z kilku przynajmniej powodów. Sama "Włoszka w Algierze" jest pretekstem do sparodiowania hollywoodzkich, orientalnych filmów z Rudolfem Valentino czy z Polą Negri, gdy tymczasem przypomina ona zwariowaną burleskę, nie zaś melodramat.

Przede wszystkim jednak prowadzenie tak wielowątkowej akcji, jaką kompozytorowi dopisał Znaniecki, wymaga niesłychanie precyzyjnej reżyserii.

Na nią zaś wyraźnie nie starczyło czasu, dopiero w drugiej części, gdy pomysłów jest znacznie mniej, przedstawienie toczy się sprawnie i stało się bardziej zabawne. Także dzięki finałowi zamienionemu w świetną scenę wręczania niby-Oscarów.

Wokalnej precyzji zabrakło z kolei wykonawcom. Jedynie hiszpańsko-argentyński tenor Pablo Cameselle (Lindoro) wie, jak śpiewać Rossiniego, czemu służą powtórzenia melodii i na jaki rodzaj improwizacji można sobie pozwolić. Z tej wiedzy umiejętnie korzysta, mimo że dysponuje niewielkim głosem. Na przeciwnym biegunie umieścić należy Jolantę Bobras (Elwira) i Sylwię Maszewską (Zelma) masakrujące słodką muzykę Rossiniego brzydkim śpiewaniem.

Pośrodku plasuje się reszta wykonawców, przede wszystkim główni bohaterowie: Agnieszka Makówka (Włoszka Izabella) i Robert Ulatowski (Mustafa), którzy starannie opracowali role przekraczające jednak ich możliwości.

Największą niespodziankę sprawił zaś mistrz batuty Antoni Wicherek preferujący raczej inny rodzaj opery. Co prawda w jego interpretacji "Włoszka w Algierze" miała czasami zbyt dostojne tempo, by potem raptownie przyspieszyć, ale za to orkiestra brzmiała świetnie. Z muzyki wydobył wiele smaczków, lecz nawet tak doświadczony dyrygent nie był w stanie sprawić, by w scenach zbiorowych soliści śpiewali równo. A to u Rossiniego niezbędne.

Gioacchino Rossini "Włoszka w Algierze" . Reżyseria i scenografia Michał Znaniecki, kierownictwo muzyczne Antoni Wicherek. Teatr Wielki w Łodzi, premiera 26 kwietnia

Obok Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego jest naszym trzecim eksportowym reżyserem operowym. Ale w przeciwieństwie do nich Michał Znaniecki ma jeszcze czas oraz propozycje, by działać w kraju. Miesiąc po warszawskiej "Łucji z Lammermooru" w Teatrze Wielkim w Łodzi przygotował kolejną premierę. Oglądając tam "Włoszkę w Algierze", trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że chyba za dużo pracuje.

Umiejętności mu nie brakuje, wie na przykład, jak zaprojektować zabudowę sceny, by dekoracje nie tłumiły głosów śpiewaków. Pomysłów ma zaś w nadmiarze, ale w przypadku dzieła Rossiniego ich ilość nie przeszła w jakość.

Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły