Kiedy rozbrzmiewa uwertura, wszelkie spory przestają być ważne. Orkiestra prowadzona przez Rubena Silvę gra, jakby nie było wielomiesięcznego konfliktu, protestów i kryzysu paraliżującego Warszawską Operę Kameralną. Jest czerwiec, znów rozpoczyna się Festiwal Mozartowski.
A jednak kurtyna idzie w górę i od razu jednak widać, jak wiele się zmieniło. Zamiast starej inscenizacji Ryszarda Peryta, który pieczołowicie odtwarzał ducha XVIII-wiecznego teatru mozartowskiego, widz otrzymuje zupełnie inną opowieść.
Rokokową przebierankę z erotycznym podtekstem z „Cosi fan tutte" Marek Weiss rozegrał w latach 20. minionego stulecia. Nie zrobił tego, bo teatralna moda uznaje historyczny kostium za anachroniczny. W jego koncepcji kryje się głębsza myśl, czasy art déco były epoką zmysłowych, wręcz wyuzdanych erotycznych gier, a jednocześnie ten styl cechowała wyrafinowana elegancja znakomicie współbrzmiąca z muzyką Mozarta.
Liczne próby, jakie podejmują dziś twórcy przenoszący akcję „Cosi fan tutte" w lata hipisowskiej rewolucji obyczajowej czy obecnej kultury klubowej, powodują zgrzyt między tym, co widz ogląda i co słyszy. Sceniczny obraz nie przystaje do muzyki, tu udało się osiągnąć artystyczną symbiozę obu światów.