Tegoroczna 43 już edycja Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora mimo ograniczonych środków finansowych wyróżniała się dużą różnorodnością. Wiesławowi Gerasowi, pomysłodawcy najstarszego na świecie festiwalu monodramu udało się zaprosić wiele ciekawych spektakli. Przybywali artyści z najbardziej egzotycznych krajów. Prawdziwy szturm na tegoroczną 43 już edycję imprezy przypuścili młodzi studenci z Polski.
Adepci sztuki aktorskiej opowiadali najczęściej o świecie pozbawionym uczuć, o przemocy w rodzinie, walczyli ze stereotypami współczesnego Polaka, dwie studentki upominały się o prawa kobiet. Niektóre monodramy przypominały recitale muzyczne. Inne były przeróbkami znanych dzieł literackich.
Najbardziej zaskoczył mnie pomysł Aleksandry Tomaś. Jej monodram „Jak początek umierania” osnuty był wokół tekstów Katarzyny Nosowskiej. A całą opowieść aktorka prezentowała wykonując dość zaskakujące ewolucje …w wielkiej lodówce. Dużo bardziej przekonał mnie Jacek Bała, który w autorskim monodramie „K!” z pomysłem, pasją i talentem rozprawił się z naszymi narodowymi fobiami.
Goście Festiwalu bardzo często sięgali do światowej klasyki. Pojawiły się dwie bohaterki szekspirowskie: „Lady Makbeth” mongolskiej aktorki Sarantui Sambuu i armeńska „Julia” Mariam Ghazachian. Rosjanin Wsiewołod Czubienko z kolei bardzo racjonalnie zaprezentował postać Tewjego Mleczarza. Dodał mu temperamentu, pozbawił poezji. Samą poezją była zaś „Opowieść o Sonieczce” Mariny Cwietajewej w wykonaniu kruchej i delikatnej Vjery Mujovic.
Pokazem mistrzowskim była bez wątpienia „Medea”. Niezwykłe widowisko plastyczno-muzyczne w reżyserii Tomasza Mana z wielką rolą Jolanty Góralczyk, zasługujące z pewnością na osobną recenzję. To, że wrocławski Teatr Lalek nie ma czasu prezentować tego w stałym repertuarze zasługuje na miano skandalu.