[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/9147,465600_Brak_nam_dystansu_Fredry.html]Czytaj też rozmowę z Anną Polony[/link][/wyimek]
"Jowialski" Aleksandra Fredry należy do sztuk rzadziej grywanych, a nawet zapomnianych. Debiutująca na scenie warszawskiej legenda Starego Teatru Anna Polony tchnęła w utwór nowego ducha. Zrealizowała przedstawienie ucieszne, które publiczność premierowa przerywała salwami śmiechu.
Piękny język Fredry okazał znów swój dowcip, a obserwacje hrabiego dotyczące naszych wad, relacji damsko -męskich czy ambicji ponad miarę – aktualność. Pierwsze skrzypce w tym spektaklu grają Szambelanowie. Szambelanowa w ujęciu Krystyny Jandy jest aktorskim majstersztykiem. Janda parodiuje samą siebie, a właściwie nasze wyobrażenie na jej temat.
Jest świadomie nadekspresyjna, manieryczna. Nigdy jednak nie przekracza granicy dobrego smaku. Wchodzi na scenę zawsze rozdygotana. Mówi z lekko kresowym akcentem, nawet wtedy, gdy używa francuskich zwrotów, zgodnie z wolą Fredry zabawnie je przekręcając. Szambelan w wykonaniu Wojciecha Malajkata jest jej przeciwieństwem. Aktor z niebywałą konsekwencją zaprezentował postać człowieka wyciszonego, żyjącego własnym rytmem. Uroczego fajtłapę świadomego, że funkcjonowanie przy boku takiej torpedy jak małżonka wymaga zachowania dystansu. A potrafiącego przy tym robić swoje.
Anna Polony jako reżyser spektaklu pozostała wierna woli autora, ustawiła graną przez siebie postać Jowialskiej w cieniu, oddając pole scenicznemu małżonkowi – Marianowi Opani. A on już sypał przysłowiami jak z rękawa...
"Pan Jowialski" w Teatrze Polonia stworzył dobrą okazję, by przy aktorskich sławach pojawili się młodzi. Z dużą nadzieją można mówić zwłaszcza o Grzegorzu Daukszewiczu grającym Ludmira. Spektakl okazał się zabawnym moralitetem na temat cnót i ułomności natury ludzkiej. Seansem, który daje wytchnienie. Wytworzył wspólnotę śmiechu, do której tak bardzo tęsknimy. Warto to sprawdzić osobiście, bo jak mówi przysłowie, "Kto czego nie doznał, ten nie zrozumie".