Śmiać się czy łkać

"Pan Jowialski" Aleksandra Fredry: między żenadą a dobrą zabawą. Spierają się Jan Bończa-Szabłowski i Jacek Cieślak

Publikacja: 26.04.2010 21:28

Aktorzy w scenie finałowej spektaklu wyreżyserowanego przez Annę Polony i Józefa Opalskiego

Aktorzy w scenie finałowej spektaklu wyreżyserowanego przez Annę Polony i Józefa Opalskiego

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

[b]Pro[/b]

[sub]Ucieszny moralitet [/sub]

[i]Jan Bończa-Szabłowski[/i]

[b] Inscenizacja w Teatrze Polonia to dwie godziny oczyszczającej rozrywki. [/b]

Do tego kilka świetnych ról aktorskich, a przede wszystkim zabawa w teatr, w której chętnie biorą udział zarówno aktorzy, jak i widzowie. Na to przedstawienie z pewnością będzie się chodziło.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/9147,465600_Brak_nam_dystansu_Fredry.html]Czytaj też rozmowę z Anną Polony[/link][/wyimek]

"Jowialski" Aleksandra Fredry należy do sztuk rzadziej grywanych, a nawet zapomnianych. Debiutująca na scenie warszawskiej legenda Starego Teatru Anna Polony tchnęła w utwór nowego ducha. Zrealizowała przedstawienie ucieszne, które publiczność premierowa przerywała salwami śmiechu.

Piękny język Fredry okazał znów swój dowcip, a obserwacje hrabiego dotyczące naszych wad, relacji damsko -męskich czy ambicji ponad miarę – aktualność. Pierwsze skrzypce w tym spektaklu grają Szambelanowie. Szambelanowa w ujęciu Krystyny Jandy jest aktorskim majstersztykiem. Janda parodiuje samą siebie, a właściwie nasze wyobrażenie na jej temat.

Jest świadomie nadekspresyjna, manieryczna. Nigdy jednak nie przekracza granicy dobrego smaku. Wchodzi na scenę zawsze rozdygotana. Mówi z lekko kresowym akcentem, nawet wtedy, gdy używa francuskich zwrotów, zgodnie z wolą Fredry zabawnie je przekręcając. Szambelan w wykonaniu Wojciecha Malajkata jest jej przeciwieństwem. Aktor z niebywałą konsekwencją zaprezentował postać człowieka wyciszonego, żyjącego własnym rytmem. Uroczego fajtłapę świadomego, że funkcjonowanie przy boku takiej torpedy jak małżonka wymaga zachowania dystansu. A potrafiącego przy tym robić swoje.

Anna Polony jako reżyser spektaklu pozostała wierna woli autora, ustawiła graną przez siebie postać Jowialskiej w cieniu, oddając pole scenicznemu małżonkowi – Marianowi Opani. A on już sypał przysłowiami jak z rękawa...

"Pan Jowialski" w Teatrze Polonia stworzył dobrą okazję, by przy aktorskich sławach pojawili się młodzi. Z dużą nadzieją można mówić zwłaszcza o Grzegorzu Daukszewiczu grającym Ludmira. Spektakl okazał się zabawnym moralitetem na temat cnót i ułomności natury ludzkiej. Seansem, który daje wytchnienie. Wytworzył wspólnotę śmiechu, do której tak bardzo tęsknimy. Warto to sprawdzić osobiście, bo jak mówi przysłowie, "Kto czego nie doznał, ten nie zrozumie".

[b] Kontra[/b]

[srodtytul]Gwałtu, co się dzieje! [/srodtytul]

[i] Jacek Cieślak [/i]

[b]Z najnowszej premiery Teatru Polonia wyszedłem zażenowany. [/b]

Bo lubię Fredrę. Cenię autora "Pana Jowialskiego" za teatralną magię, humor, wspaniałe charaktery. Za to, że pięknie bawił się polszczyzną i miał do wszystkiego galicyjski dystans.

Oczywiście na Fredrę w Polsce się narzeka. Jak na wszystko. Że przestarzały, konwencjonalny. Ale tylko wtedy, gdy wystawia się go nieudolnie. Im więksi artyści – tym lepiej widać, że Fredro jest teatralnym mistrzem. Pamiętam spektakle Andrzeja Łapickiego, "Pana Jowialskiego" Tadeusza Bradeckiego.

To, że "Dożywocie" i "Śluby panieńskie" dają szansę na wspaniały, żywy teatr, pokazał Jan Englert w Narodowym.

Spragniony jak kania dżdżu czekałem premiery "Pana Jowialskiego" w reżyserii Anny Polony i Józefa Opalskiego. Współpracownicy Konrada Swinarskiego (!) stworzyli spektakl kuriozum. Miałem wrażenie, że chcieli pokazać, jak Fredry reżyserować nie należy.

Anna Polony zagrywała się na śmierć, robiąc z pani Jowialskiej zidiociałą staruszkę w czepcu i okularach. Marian Opania pokazał pana Jowialskiego jako bezzębnego, sepleniącego staruszka. Oboje się ośmieszali, grając starsze małżeństwo pod wpływem alkoholu. Zataczali się, niemal turlali po scenie. Śmiechu miało być co niemiara. A wypadało rzewnie zapłakać nad niezrozumiałym zachowaniem artystów, którzy przecież nie musieli rozmieniać na drobne swojego wielkiego dorobku.

Kiedy oglądałem Aleksandrę Grzelak w roli Heleny, zrozumiałem, skąd się wzięło w Polsce tyle feministek. Sam chciałem zostać feministką, gdy widziałem biedną uciśnioną konwenansem dziewczynę, która dłońmi chroni przyrodzenie, jakby wylądowała w dark roomie pośród zezwierzęciałych samców.

Tymczasem naprzeciw był niegroźny Grzegorz Daukszewicz w roli Ludmira. Uśmiech wracał mi na usta, gdy pojawiał się znakomity Wojciech Malajkat. Dopieścił w każdym szczególe rolę Szambelana, zwariowanego ornitologa z fredrowskich czasów.

Zastanowiła mnie Krystyna Janda. Zagrała Szambelanową, wdowę po jenerale-majorze Tuzie – serio. Rozumiem. Ale jak mogła pozwolić, by z teatralnej perełki powstała sztuczka grana pod publiczkę?

Przecież znowu wszystko będzie na Fredrę.

[b]Pro[/b]

[sub]Ucieszny moralitet [/sub]

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Teatr
Wojna o teatr w Kielcach skończy się zarządem komisarycznym w Świętokrzyskiem?
Teatr
Ministra Wróblewska: Wojewoda świętokrzyski skontroluje konkurs w teatrze w Kielcach
Teatr
Drugi konkurs w kieleckim teatrze „ustawiony” pod osobę PiS z TVP Kielce?
Teatr
Czy „aniołek Kaczyńskiego” wywoła piekło w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego?
Teatr
Czy władze Świętokrzyskiego ustawiały konkurs na dyrektora teatru w Kielcach?