Głośna sprawa” to kolejny dowód, że najbardziej nieprawdopodobne historie serwuje nam samo życie. Na początku lat 90. prasę codzienną obiegła wiadomość, że lokatorzy jednego z mieszkań w blokowisku składali do administracji osiedla skargi na pewne małżeństwo, które – ich zdaniem – zbyt głośno uprawia seks. Sprawa wywołała spore zainteresowanie mediów. Były nawet wywiady z bohaterami tej opowieści, którzy okazali się ludźmi sympatycznymi i nieco spłoszonymi tym rodzajem popularności.
Jerzy Niemczuk, pisząc scenariusz „Głośnej sprawy”, nie próbował poznać racji owego małżeństwa. Całe zdarzenie potraktował raczej jako pretekst do opowieści o naszej mentalności. Bohaterem spektaklu jest zbiorowość zamieszkująca blok, w którym rozgrywają się tamte wydarzenia.
Akcja dzieje się w Warszawie, chociaż równie dobrze mogłaby się rozgrywać w każdym polskim mieście. Doskonale podpatrzone przez autora typy ludzkie – śmieszne i straszne w swoim zacietrzewieniu i głupocie – to sąsiedzi każdego z nas. A może czasem i my sami?
Kiedy ogląda się tę opowieść, ma się wrażenie, że to ciąg dalszy „Alternatywy 4”, a nawet niektóre epizody serialu „Świat według Kiepskich”. To ostatnie skojarzenie nasuwa się zwłaszcza, kiedy pojawia się odtwórca serialowego Paździocha Ryszard Kotys i próbuje zbierać podpisy przeciw obecności uciążliwych lokatorów.
Co ciekawe, lokatorom głośne pożycie bliźnich bardziej przeszkadza niż notoryczne pijaństwo i burdy stale awanturującej się pary alkoholików Olaków granych brawurowo przez Darię Trafankowską i Krzysztofa Stroińskiego. W gronie życiowych nieudaczników nietrudno dostrzec też małżeństwa Koblów w interpretacji Stanisławy Celińskiej i Mariusza Saniternika – w pamięci pozostaje zwłaszcza dialog: „Co robisz?”, „Myślę”, „Jakoś nie widać”. Szczególne brawa należą się też pełnej finezji parze staruszek granych przez Danutę Szaflarską i Irenę Burawską. Doskonałe aktorstwo uwiarygadnia tu każdy, najmniejszy nawet epizod.