Mediacji podjął się prezydent Bronisław Komorowski.
Powodem napięć są malejące dotacje i źle oceniana nowelizacja ustawy o działalności kulturalnej. Miała wprowadzić kontrakty dyrektorskie, nakładające na szefów scen obowiązki, ale też gwarantować im dotacje. Finał jest taki, że nowelizację popsuł parlament. Dyrektorzy uważają, że narzuca się im zadania niemożliwe do wykonania — na przykład zobowiązania związane z frekwencją, tymczasem gwarancje budżetowe są niewystarczające. Jak powiedziała Barbara Borys-Damięcka, przewodnicząca Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów, od niektórych szefów scen zażądano listy spektakli, jakie chcą zrealizować w najbliższym czasie, wraz z pełną listą autorów. To niemożliwe do czasu podpisania umów z nimi, na które może zabraknąć pieniędzy.
Ignorancja urzędników
— Oskarżam polskie władze o to, że nie biorą udziału w rozwoju polskiego teatru — mówił Krystian Lupa. — Jest tylko snobizm wymuszony przez nasz sukces na Zachodzie.
— Polski teatr dawno nie miał tak silnej pozycji na świecie jak dziś — powiedział Grzegorz Jarzyna. — Ale jako dyrektor TR Warszawa od 14 lat, nigdy nie spotkałem się z taką ignorancją stołecznych urzędników, jak ostatnio. Czuję się intruzem wśród decydentów, którzy nie rozumieją, po co jest sztuka. Średnio teatry miejskie dostają 6 mln, a nie ma pieniędzy na produkcję spektaklu, która kosztuje 400 tys. Ciągle słyszę, żebym nie robił premier. To zamknijcie mój teatr! Albo stwórzcie pięć mocnych scen, które będą produkować dziesięć nowych spektakli w sezonie i staną się chlubą stolicy.
Włodzimierz Paszyński, wiceprezydent Warszawy ripostował, że miasto daje na teatry 90 mln rocznie.