Korespondencja z Brukseli
W głosowaniu na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego w Strasburgu za odwołaniem polskiego polityka ze stanowiska opowiedziało się 447 europosłów, przeciw było 196, a 30 wstrzymało się od głosu. Osiągnięto zatem potrzebną regulaminową większość 2/3 oddanych głosów, choć nie obyło się bez proceduralnych sporów.
Zwolennicy Czarneckiego, czyli przede wszystkim politycy PiS, argumentowali, że jako oddane głosy powinny być traktowane wszystkie, również te wstrzymujące się. Tymczasem prawnicy PE przedstawili ekspertyzę, z której wynikało, że powinno się je wykluczyć z tych obliczeń. Argumentowali, że analogiczna jest procedura liczenia głosów przy powoływaniu wiceprzewodniczących.
– Nawet za cenę utraty stanowiska nie mogłem zaprzeczyć swoim poglądom. Tak samo postąpiłaby większość Polaków – skomentował po głosowaniu na Twitterze odwołany wiceprzewodniczący. Na sesji plenarnej nie został dopuszczony do głosu, nie było żadnej debaty na ten temat. Do spontanicznej wymiany zdań doszło natomiast wcześniej, bo w poniedziałek wieczorem, gdy temat ten w PE nieoczekiwanie poruszyła Jadwiga Wiśniewska z PiS. Inicjatorzy odwołania Czarneckiego argumentowali wtedy, że nie jest to decyzja ani wymierzona w PiS, ani w Polskę. Zarówno Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, jak i Udo Bullmann, pełniący obowiązki szefa Partii Socjalistycznej, zadeklarowali, że w głosowaniu poprą innego kandydata PiS na miejsce Czarneckiego.
To głosowanie odbędzie się na kolejnej sesji plenarnej pod koniec lutego. Teoretycznie stanowisko nie jest przypisane do PiS, czy też do jego rodziny politycznej Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Ale dobrym obyczajem jest, że funkcje 14 wiceprzewodniczących są przydzielane proporcjonalnie wszystkim grupom politycznym, według ich siły i stanu posiadania, jeśli chodzi o inne ważne stanowiska w PE.