Charles Moore: Brexit zaczął się od euro

Boris Johnson pierwszy dostrzegł, że Francois Mitterrand szykuje zamach na brytyjską suwerenność - uważa Charles Moore, oficjalny biograf Margaret Thatcher, były redaktor naczelny „Daily Telegrapha” i „Spectatora”

Aktualizacja: 02.10.2019 06:15 Publikacja: 01.10.2019 18:06

Charles Moore: Brexit zaczął się od euro

Foto: fot. Policy Exchange

31 października Wielka Brytania wyjdzie z Unii?

Tego jeszcze do końca nie zdecydował sam Boris Johnson! Najpierw zobaczy, jak Sąd Najwyższy zinterpretuje przyjętą przez parlament ustawę obligującą go do odłożenia brexitu. Mówimy jednak o przepisach, które zostały wprowadzone w bardzo dziwny, niekonstytucyjny sposób. No bo czy parlament może tak bardzo wchodzić w kompetencje władzy wykonawczej, aby mówić premierowi, jak ma z Brukselą negocjować? Dlatego może i Johnson napisze do Unii list, którego chcą deputowani, ale nic więcej nie zrobi, tak że Wielka Brytania opuści Wspólnotę pod koniec października.

Johnson zawdzięcza właśnie panu początek wielkiej kariery, to pan zatrudnił go jako korespondenta w Brukseli w „Daily Telegraph”. Już wówczas miał zadatki na człowieka, który zmieni kierunek historii Wielkiej Brytanii?

Nie potrafił się zorganizować, zawsze spóźniał się z nadesłaniem artykułów. Ale bez wątpienia to był błyskotliwy dziennikarz, miał niezwykły talent do rozpoznania, gdzie tkwi sedno problemu. Pełen energii, pełen dowcipu. Od początku uważałem, że otwiera się przed nim wielka kariera. Ale też wiedziałem, że oddanie w jego ręce władzy będzie bardzo ryzykowne. Johnson przeszedł zresztą przez wiele porażek, ale miał niezwykłą zdolność odbijania się od dna.

Pierwszy wpadł na pomysł, aby Unię opisywać krytycznie?

Tak. Nikt przed nim nie rozumiał, że Bruksela może być wielkim, dziennikarskim tematem. Wcześniej wszyscy widzieli w tym nudy, które czytelników nie obchodzą. Ale Johnson dostrzegł, jak wiele władzy za Jacques’a Delorsa przejmuje Komisja Europejska. I nagle ludzie zaczęli to czytać.

Nie kłamał?

Wielu twierdzi, że on to sobie wszystko wymyślał. Ale to niesprawiedliwe. Po prostu pisał kolorowo.

„Daily Telegraph” postawił na takiego korespondenta z powodów ideologicznych?

Nie, to była decyzja komercyjna. Do czasu, gdy stanąłem na jego czele, „Daily Telegraph” nie była gazetą szczególnie eurosceptyczną. Gdy zatrudniałem Borisa, wiedziałem, że jego ambicją jest zostać kiedyś politykiem. Ale w Wielkiej Brytanii to jest dość powszechne, mamy nawet dziennikarzy w Izbie Gmin.

Wyobrażał pan sobie, że kariera Johnsona skończy się któregoś dnia brexitem?

Nie. W Borisie widziałem gwiazdę dziennikarstwa. Z „Telegrapha” odszedł do „Spectatora”, którego był wybitnym naczelnym. Pamiętam też jego wywiady, znakomite. Któregoś dnia – nie wiedzieć jak – znalazł się w Belgradzie, miał długą rozmowę z Miloszeviciem. To był typowy Boris.

Podobno był ulubionym dziennikarzem Margaret Thatcher?

Tego nie wiem. Ale znała go, lubiła jego artykuły.

Bez Johnsona do brexitu by nie doszło?

Nie wiem. Ale jest pierwszym premierem, który tego chce. Theresa May tak naprawdę starała się, abyśmy pozostali w Unii. Dlatego trzy lata po referendum wciąż nie doszło do brexitu. Prowadziliśmy negocjacje, które nie bardzo wiadomo, do czego miały prowadzić.

Rozpisując referendum, David Cameron był przekonany, że zwolennicy integracji bez trudu wygrają. Skończyło się inaczej. Czemu brytyjskie społeczeństwo stało się tak eurosceptyczne?

Ta historia sięga końca lat 80., euro, wielkiego skoku integracji. Patronował temu Jacques Delors, francuski socjalista, co dodatkowo wywołało coraz mocniejszy sprzeciw torysów. Przede wszystkim jednak chodziło o transfer suwerenności do Brukseli. Wielu Brytyjczyków się na to nie zgadzało, tym bardziej że Thatcher to dramatyzowała. Ona też pierwsza wspominała o konieczności przeprowadzenia referendum, nie w sprawie samego członkostwa w Unii, ale przyjęcia euro. Ta idea tak bardzo zagościła w debacie publicznej, że wszystkie partie musiały się do niej ustosunkować.

To wszystko nie wzięło się jednak od Delorsa, tylko pomysłu Francois Mitterranda na utrzymanie pod kontrolą niemieckiego kolosa. Gdy francuskiemu prezydentowi nie udało się przekonać Michaiła Gorbaczowa do powstrzymania zjednoczenia Niemiec, zaproponował euro. Thatcher miała inny pomysł co zrobić z niemiecką potęgą?

Chciała przede wszystkim opóźnić zjednoczenie Niemiec. Sądziła, że NRD może się przekształcić w autentyczną demokrację, jak Polska czy Czechosłowacja. A gdy okazało się to niemożliwe, uważała, że odpowiedzią nie może być pogłębienie integracji europejskiej. W październiku 1990 r. powiedziała Mitterrandowi: euro nie ograniczy pola manewru Niemiec, tylko pozwoli im rządzić Europą. I tak się stało.

Co odpowiedział Mitterrand?

Grał na dwa fronty. Udawał, że się z nią zgadza. Ale tak naprawdę Kohl był mu o wiele bliższy, więc poszedł na porozumienie z Niemcami. Thatcher zawsze była nastawiona sceptycznie do integracji, ale to bardzo zradykalizowało jej poglądy.

Jak to? Przecież stała za jednolitym aktem europejskim z 1986 r., który przekazał najwięcej kompetencji Brukseli.

Po latach mówiła, że to był jej błąd, że dała się przekonać argumentami politycznymi, nie dostrzegając wymiaru politycznego tego projektu. Czuła się oszukana przez współpracowników i przywódców z kontynentu.

Bez Camerona i Johnsona i tak trzy dekady po zjednoczeniu Niemiec doszłoby do brexitu, bo napięcie między szukającą jedności Europą i dążącym do większej suwerenności Królest- wem było nie do zniesienia?

To jest prawdopodobne.

Emmanuel Macron podaje jednak inną przyczynę brexitu: masowa emigracja Polaków…

To jest nieporozumienie. Brytyjczycy byli zmęczeni nie tyle nadmierną liczbą imigrantów, ile poczuciem, że stracili kontrolę nad granicami własnego kraju. Przypadki niechętnego podejścia do Polaków w Wielkiej Brytanii są absolutnie sporadyczne. To Irakijczycy, Syryjczycy, Somalijczycy wywołują niepokój.

Przeszedł pan przez Eaton, Cambridge, uczelnie, do których dostęp ma tylko elita. Polaryzacja brytyjskiego społeczeństwa nie jest też ważną przyczyną brexitu?

Zgoda, ale nie wiązałbym tego ze szkołami, tylko powstaniem wielkiej klasy biurokratycznej, w ramach której tacy ludzie jak Peter Mandelson całe życie krążą między rządem a zarządami wielkich korporacji, banków. To oni stracili kontakt z rzeczywistością, w szczególności po kryzysie 2008 r.

A rola eurosceptycznych mediów? Jest pan jednym z ich twórców. Chyba w żadnym kraju Unii nie wypisuje się tyle kłamstw o Brukseli, co w Wielkiej Brytanii.

To jest przede wszystkim kwestia warsztatu dziennikarskiego: media prosperują, gdy jest zderzenie poglądów, bitwa. To pozwoliło rozwinąć skrzydła „Daily Mail” czy „Sun”. Ale czy są one gorsze od BBC, która choć jest finansowana przez wszystkich podatników, jest niezwykle stronnicza w swojej proeuropejskości. Gdy zaś idzie o media w Niemczech, Hiszpanii, Włoszech czy Francji, po prostu są bardziej konformistyczne i bardziej obawiają się władzy. U nas gazety chcą być forum pluralizmu, interpretować spór, a nie go zwalczać. Nie uważają, że jeśli się nie zgadzasz z elitami, to musisz być zły. Albo że zwolennicy brexitu to rasiści.

Johnson w kampanii przed referendum w 2016 r. zapewniał, że dzięki oszczędnościom na składce do Unii brytyjski system opieki zdrowotnej dostanie 350 mln funtów tygodniowo. Dziś wszyscy wiedzą, że to była bzdura…

A wizja gospodarczej katastrofy zaraz po tym, jak ludzie opowiedzą się za brexitem – to nie była bzdura? W kampanii wyborczej zawsze się przesadza, upraszcza. Elitarne gazety jedynie udają, że nie są częścią propagandy służącej drugiej stronie. „Financial Times” to tylko taka lepsza wersja „Daily Mail”.

A może Wielka Brytania ma inny stosunek do Unii, bo nie była okupowana w czasie wojny, wciąż żyje czasami imperium?

Właśnie! Jestem pewien, że gdybym był Polakiem, popierałbym Unię. Dla różnych narodów jest ona czymś odmiennym, stąd tak trudno ten projekt pchać do przodu. Zresztą Thatcher, inaczej niż Mitterrand, zawsze opowiadała się za włączeniem Europy Środkowej do Unii. Mówiła to już w 1988 r. w Brugii, potem w Warszawie, Budapeszcie. Ale my leżymy na wyspach, czujemy się niemal bliżsi krajom po drugiej stronie oceanu niż Europie.

Generał de Gaulle miał rację, blokując przyjęcie do Wspólnot Wielkiej Brytanii?

Zdecydowanie. De Gaulle dobrze to rozumiał. Była u niego typowa dla Francuza mieszanka podziwu i nienawiści dla mojego kraju.

Szkocja po brexicie wybije się na niepodległość?

Nie sądzę. Szkoccy nacjonaliści wykorzystują obecną sytuację. Ale ludzie nie chcą więcej referendów. Większość Szkotów wierzy w unię z Anglią, chce tylko więcej dotacji Londynu. To jest taka gra jak w Quebecu.

Backstop, utrzymanie Irlandii Północnej w jednolitym rynku z Unią po brexicie, to krok ku zjednoczeniu Zielonej Wyspy?

Backstop jest bardzo niebezpieczny dla utrzymania porozumień wielkopiątkowych, ale z powodu, o którym mało się mówi: odbiera prawo do udziału na równych prawach wszystkich stron w procesie pokojowym. No bo narzuca się unionistom z Ulsteru rozwiązanie, którego nie chcą.

Brexitu można jeszcze uniknąć?

To możliwe, gdyby rozpisano przedterminowe wybory, które wygrałaby koalicja liberałów, proeuropejskich torysów i umiarkowanych laburzystów. Ale szanse na to są bardzo niewielkie. Zresztą po co Unii kraj, który tak naprawdę nie chce do niej należeć? To recepta na paraliż.

Jeremy Corbyn w roli premiera byłby niebezpieczny?

Ma bardzo ekstremalne poglądy. Nie tylko zresztą gospodarcze, on po prostu nienawidzi wszystkiego, co służy brytyjskim interesom. Zawsze wspierał tych, którzy zwalczają nie tylko Wielką Brytanię, ale i Stany Zjednoczone. Stąd się zresztą bierze jego antysemityzm. Był za Irlandzką Armią Republikańską, za Saddamem Husajnem, za Hamasem, za Hezbollahem.

Jeśli przejmie władzę, Wielka Brytania jednostronnie porzuci broń jądrową, wyjdzie z NATO, znacjonalizuje wielkie banki?

Corbyn z pewnością tego chce.

Z jednej strony Jeremy Corbyn, z drugiej Boris Johnson: jak w kraju z tak długą tradycją demokratyczną mogło dojść do podobnej polaryzacji?

Fenomen Corbyna jest czymś odmiennym od kariery Johnsona. Partia Pracy była bardzo zdemoralizowana pod koniec rządów Tony’ego Blaira po części dlatego, że przyjął on liberalną politykę gospodarczą torysów, która doprowadziła do kryzysu finansowego. I jej przywódcy nie zauważyli wyzwania, jakie rzucił im Corbyn. Dwukrotnie wygrał walkę o przywództwo partii, bo jej sympatycy stawali się coraz bardziej radykalni, eurosceptyczni. Corbyn wyszedł naprzeciw tym oczekiwaniom. Był autentyczny, bo jako jeden z nielicznych od zawsze miał takie poglądy. Gdy zaś idzie o Johnsona, bardzo sprzyjała mu teoria ciosu w plecy, jaki miał zostać zadany przez proeuropejskich torysów Thatcher. W końcu nigdy nie przegrała ani wyborów parlamentarnych, ani nawet partyjnych. Pozostało więc wrażenie, że w 1990 r. została odsunięta od władzy przez zdrajców. To do dziś tłumaczy wiele w brytyjskiej polityce. Chris Patten słusznie uważa, że byłoby o wiele lepiej, gdyby Thatcher została pokonana w wyborach.

Mimo wszystko za Camerona nie więcej niż jedna trzecia deputowanych torysów była przeciwna Unii. Teraz tylko 21 głosowało przeciw Johnsonowi.

Bardzo wielu deputowanych zmienia poglądy jak rękawiczki.

Skoro tak, to może, jak uważają Francuzi, Wielka Brytania wróci do Unii za dziesięć lat, gdy zrozumie, jak ciężko jest poza nią.

Z tymi, którzy tak twierdzą, jest tylko jeden zasadniczy problem: chcą ukarać Wielką Brytanię za to, że korzysta z prawa do wyjścia z Unii, które przecież jest zapisane w unijnych traktatach. A jeśli mamy być we Wspólnocie z takimi ludźmi, to brexit jest bardzo, bardzo spóźniony.

Thatcher głosowałaby dziś za brexitem?

Po odejściu z Downing Street była za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii, mówiła to nie tylko mi, ale także innym. Chodziło o zachowanie brytyjskiej suwerenności w obliczu, jak to zapisano w unijnym prawie, „coraz ściślejszej Unii”. Poradzono jej jednak, aby nie mówiła o tym publiczne, bo to zagroziłoby stabilności państwa. A Thatcher tego nie chciała.

31 października Wielka Brytania wyjdzie z Unii?

Tego jeszcze do końca nie zdecydował sam Boris Johnson! Najpierw zobaczy, jak Sąd Najwyższy zinterpretuje przyjętą przez parlament ustawę obligującą go do odłożenia brexitu. Mówimy jednak o przepisach, które zostały wprowadzone w bardzo dziwny, niekonstytucyjny sposób. No bo czy parlament może tak bardzo wchodzić w kompetencje władzy wykonawczej, aby mówić premierowi, jak ma z Brukselą negocjować? Dlatego może i Johnson napisze do Unii list, którego chcą deputowani, ale nic więcej nie zrobi, tak że Wielka Brytania opuści Wspólnotę pod koniec października.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787