Unia Śródziemnomorska, na którą zgodzili się przywódcy UE, to wynik osobistej inicjatywy francuskiego prezydenta. Wskutek oporu Berlina Nicolas Sarkozy już na samym początku musiał się zgodzić na to, że przyszły sojusz nie będzie się ograniczał do państw basenu Morza Śródziemnego, lecz będzie otwarty dla wszystkich 27 krajów członkowskich Unii.
Teraz spotkała go kolejna niemiła niespodzianka. Unijna komisarz ds. relacji zewnętrznych Benita Ferrero-Waldner przedstawiła we wtorek w Strasburgu projekt sojuszu, który ma doprowadzić do większego zaangażowania Unii np. w Chorwacji, Bośni i Czarnogórze, ale także w krajach Afryki Północnej. Chodzi przede wszystkim o byłe francuskie kolonie – Algierię i Maroko. W sumie do Unii Śródziemnomorskiej ma należeć oprócz członków UE 13 państw. Sposób działania ma być dokładnie taki sam jak Unii Europejskiej po wejściu w życie nowego traktatu. Ma to nadać projektowi wspólnotowy charakter oraz gwarantować komisji kontrolę nad jego działaniem.
Sarkozy liczył, że będzie kierował sojuszem przez pierwsze dwa lata wraz z prezydentem Egiptu Hosnim Mubarakiem. Jednak zgodnie z traktatem Unię na zewnątrz reprezentują przewodniczący Komisji Europejskiej oraz kraj kierujący pracami Unii. Dlatego Francja, która 1 lipca obejmuje półroczne przewodnictwo w UE, pokieruje nowym sojuszem tylko przez sześć miesięcy.
Współprzewodniczyć sojuszowi będzie jeden z krajów sojuszu, ale wciąż nie wiadomo który. Największym rozczarowaniem dla Francji jest jednak sposób finansowania projektów realizowanych w ramach sojuszu. Bruksela przewiduje na nie wprawdzie środki z funduszy unijnych, jednak większość funduszy ma pochodzić z sektora prywatnego, w tym międzynarodowych instytucji finansowych.
afp