Proces Julii Tymoszenko i osadzenie jej na siedem lat w kolonii karnej w Charkowie nie wyszły władzom Ukrainy na dobre. Nadal jest główną rywalką prezydenta Wiktora Janukowycza. Według badań kijowskiej pracowni Rejtyng zwyciężyłaby z nim w wyborach prezydenckich. Gdyby odbyły się dziś, w ewentualnej II turze pokonałaby Janukowycza różnicą sześciu punktów procentowych.
– Wtrącając byłą premier do więzienia, władze – chcąc nie chcąc – dają sygnał społeczeństwu, że się jej boją. Popularność Tymoszenko oznacza jednak, że może pozostać za kratami nie tylko do wyborów parlamentarnych w październiku, ale także prezydenckich, które mają się odbyć za trzy lata – mówi „Rz" kijowski politolog Wadym Karasiow.
To byłaby zła wiadomość dla unijnych polityków, którzy wiążą sprawę uwolnienia przywódczyni opozycji ze sfinalizowaniem umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, parafowanej 30 marca.
– Cały czas podejmujemy próby. Na posiedzeniu Euronestu [są w nim parlamentarzyści krajów Partnerstwa Wschodniego – red.] w Baku wnieśliśmy projekt rezolucji wzywającej do uwolnienia nie tylko Julii Tymoszenko, ale i innego znanego opozycjonisty Jurija Łucenki. Pytanie, czy to będzie skuteczne i czy Unia ma odpowiednie narzędzia, by do tego doprowadzić – powiedział „Rz" eurodeputowany Paweł Zalewski (PO).
Zanim przywódczyni opozycji wyjdzie na wolność, rząd Niemiec chce, by przyjechała na leczenie do Berlina. Zabiega o to kanclerz Angela Merkel. Podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w Warszawie we wrześniu 2011 r. Janukowycz obiecał jej, że Tymoszenko zostanie uwolniona dzięki dekryminalizacji zarzucanego jej czynu. To jednak nie nastąpiło.