Korespondencja z Brukseli
Punkt ten został zachowany w najnowszej wersji projektu dokumentu na szczyt UE 18–19 października. „Celem strefy euro jest budowanie zintegrowanych ram budżetowych. W tym kontekście powinno się zbadać mechanizmy zapobiegania niezrównoważonym zjawiskom budżetowym, jak również mechanizmy budżetowej solidarności poprzez odpowiednie zdolności fiskalne. Takie mechanizmy powinny być specyficzne dla strefy euro i nie powinny wchodzić w zakres wieloletnich ram finansowych" – brzmi fragment dokumentu.
Z tego urzędowego zapisu wynika jasno, że większość państw członkowskich akceptuje pomysł osobnego eurobudżetu – inaczej taka propozycja nie znalazłaby się w projekcie przygotowanym zaledwie dziesięć dni przed szczytem. Szef Rady Europejskiej Van Rompuy zastrzega, że dodatkowy budżet nie powinien być częścią budżetu UE.
To zastrzeżenie formalne, ważne dla krajów takich jak Polska, które nie chcą ograniczenia budżetu całej UE, bo korzystają z funduszy strukturalnych. Minister finansów Jacek Rostowski powiedział dziennikarzom we wtorek, że Polska może się zgodzić na nowy pomysł, jeśli nie doprowadzi to do uszczuplenia środków z polityki spójności. Według niego takiego niebezpieczeństwa nie ma.
Jednak eksperci wcale nie są o tym przekonani. Każda dyskusja o każdym nowym funduszu oznacza bowiem mniej pieniędzy w kieszeniach płatników netto (jak Niemcy) na inne wydatki. Obecnie średnioroczny budżet UE wynosi 132 mld euro. W przypadku budżetu strefy euro medialne spekulacje wskazują na kwotę 20 mld euro. – Teoretycznie można oddzielić od siebie te dwie sprawy. Oba budżety będą miały przecież zupełnie różne funkcje. Ale obawiam się, że pokusa uznania ich za substytuty będzie zbyt duża – mówi „Rz" Daniel Gros, dyrektor brukselskiego think tanku CEPS.