Referendum na Falklandach, przez Argentyńczyków nazywanych Malwinami, zaplanowano na 10 i 11 marca. Buenos Aires już zapowiedziało, że potomkowie brytyjskich imigrantów nie mają prawa do samostanowienia na „terytorium, które jest integralną częścią Argentyny".
Prezydent Cristina Fernandez de Kirchner powtórzyła wczoraj, że nie zamierza uznać Falklandczyków za stronę w konflikcie jej kraju z Wielką Brytanią. A argentyński szef dyplomacji podczas wizyty w Londynie kilka dni temu dolał oliwy do ognia, mówiąc, że dzięki międzynarodej pomocy wyspy w ciągu 20 lat i tak wrócą do jego kraju.
Argentyna twierdzi, że Brytyjczycy od 180 lat nielegalnie okupują część jej terytorium. Prezydent zaczęła ten temat wykorzystywać politycznie trzy lata temu. Wówczas poparcie dla niej było wyjątkowo niskie, a sondaże wskazały, że nawet nieprzychylni jej rodacy oczekują powrotu archipelagu do Argentyny.
Wielka Brytania odpowiada, że Buenos Aires ignoruje wolę trzech tys. wyspiarzy, którzy chcą pozostać obywatelami brytyjskimi. Dowodem na to ma być wynik referendum. Londyn uważa nie tylko, że mieszkańcy archipelagu mają prawo o sobie decydować, ale też powinni brać czynny udział w rozmowach na temat przyszłości. Chce więc zaprosić ich i do rozmów z Argentyną, i do organizacji międzynarodowych.
Oba państwa w 1982 r. stoczyły o Falklandy wojnę. 74 dni walk kosztowały życie 649 żołnierzy argentyńskich, 255 brytyjskich, a także trzech cywilów, którzy zginęli od przypadkowych kul. O tym, jak brutalne były to walki, świadczy, że po wojnie życie odebrało sobie 264 brytyjskich i ok. 500 argentyńskich weteranów.