Już tylko 1/3 Francuzów popiera politykę, jaką prowadzi Francois Hollande. Tak fatalnego wyniku nie zanotował żaden prezydent V Republiki w rok po zdobyciu władzy. I na razie nic nie wskazuje na to, aby poprawa gospodarczej koniunktury mogła to zmienić.
Nowa strategia Paryża wobec Syrii może przynieść o wiele szybsze i bardziej spektakularne rezultaty. Z inicjatywy Hollande'a i brytyjskiego premiera Davida Camerona już w najbliższy piątek ministrowie spraw zagranicznych Unii będą w Dublinie dyskutować o możliwości zniesienia embarga na dostawy broni dla przeciwników Baszara al-Assada.
– Nie możemy pozwolić, by cały naród został wymordowany przez reżim, który odrzuca polityczne rozwiązanie kryzysu – tłumaczył pod koniec minionego tygodnia w Brukseli Hollande. Wskazał, że embargo i tak nie działa, bo Rosja i Iran nadal przekazują broń syryjskiemu dyktatorowi.
Dyplomatyczna ofensywa z punktu widzenia Paryża już przyniosła skutki. Po interwencji w Mali Hollande po raz kolejny przejął rolę tego przywódcy Unii, który najbardziej angażuje się w obronę praw człowieka na świecie i broni Europy przed islamskim zagrożeniem. Na unijnym szczycie jego inicjatywą zostały zaskoczone nawet te kraje, które jak Szwecja, Finlandia i Austria do tej pory uchodziły za najważniejszych adwokatów pomocy humanitarnej. Także Polska, która od lat stara się przekonać Brukselę do większego zaangażowania w Europie Wschodniej, milczała, gdy chodziło o stosowanie podobnej logiki w innym regionie.
Stawiając na sojusz z Wielką Brytanią, Hollande zdołał także zepchnąć do defensywy Angelę Merkel. – To, że dwa kraje zmieniły stanowisko wobec Syrii, nie oznacza, że pozostałe 25 musi robić to samo – mówiła w Brukseli zakłopotana kanclerz.