Zaledwie pod koniec lutego nowy sekretarz stanu USA John Kerry odbył pierwszą podróż zagraniczną, podczas której zaprezentował się najważniejszym partnerom w Europie i na Bliskim Wschodzie.
Miesiąc później jego niezapowiedziane pojawienie się w Bagdadzie i Kabulu to już element dyplomatycznej rutyny, w której konkretne cele i interesy są ważniejsze niż uściski dłoni w blasku fleszy.
O Syrii w Bagdadzie
10 lat po rozpoczęciu amerykańskiej inwazji na Irak Saddama Husajna i 15 miesięcy po wycofaniu jednostek bojowych US Army kraj ten pozostaje wciąż poważnym problemem dla bliskowschodniej polityki Waszyngtonu. Nie ustaje fala krwawych zamachów, która de facto jest powtórką z ostrego konfliktu w latach 2006–2007 pomiędzy dominującymi we władzach szyitami a spychanymi na margines sunnitami.
Na dodatek uwagę amerykańskich polityków przyciąga sytuacja w sąsiedniej Syrii (widać było to także podczas zeszłotygodniowej wizyty Baracka Obamy w Izraelu i Jordanii, podczas której Kerry towarzyszył prezydentowi). Zajęte własnymi problemami władze Iraku oficjalnie nie ingerują w konflikt syryjski, jednak Amerykanie z niepokojem obserwują dostawy sprzętu z Iranu dla wojsk reżimu prezydenta Asada.
Docierają one do Syrii drogą powietrzną poprzez iracką przestrzeń powietrzną (oficjalnie jako pomoc humanitarna). Premier Nuri al Maliki obiecał poprzedniczce Kerry'ego, Hillary Clinton, że irańskie loty do Syrii będą lepiej kontrolowane, jednak do tej pory Irakijczycy przeszukali tylko dwa irańskie samoloty.