Po raz pierwszy w historii trybunał ONZ zajmuje się sprawą o terroryzm i po raz pierwszy od czasu procesów w Norymberdze oskarżonych przed międzynarodowym trybunałem nie ma na sali sądowej. Co więcej, istnieje podejrzenie, że trzech z nich mogło zostać zamordowanych.
Premier Hariri wraz 22 innymi osobami zginął w potężnym ataku bombowym w Bejrucie 14 lutego 2005 r. Bombę ukrytą w furgonetce zdetonował niezidentyfikowany do tej pory zamachowciec-samobójca. Rannych zostało wówczas 226 osób, a zamach uznano za jeden z największych aktów terroru na Bliskim Wschodzie.
Niemal od tamtego dnia w Libanie i poza nim panuje przekonanie, że Hariri zginął dlatego, że wystąpił przeciw wpływom Syrii, w owym czasie sprawującej kontrolę nad Libanem. Jego śmierć była iskrą do wybuchu tzw. cedrowej rewolucji czyli masowych protestów, które – w połączeniu z międzynarodowym naciskiem - zmusiły Damaszek do wycofania się z Libanu (syryjskie wojska stacjonowały tam od 1976 r.)
Hezbollah stanowczo jednak zaprzeczył, by miał cokolwiek wspólnego z atakiem w Bejrucie, a gdy okazało się, że sprawę zbada ONZ poinformował, że to „narzędzie w rękach Izraela i USA" oraz zażądał, aby rząd w Bejrucie zerwał nim współpracę. Co więcej, Hezbollah od lat wykorzystuje tę sprawę do podsycania napięć między szyitami, a sunnitami.
Do czego rozpoczynający się właśnie proces może doprowadzić? Zdaniem wielu ekspertów raczej nie należy oczekiwać sprawiedliwego ukarania winnych. Nie jest to zresztą w liczącej przeszło 70 lat historii niepodległego Libanu żadna nowość, bo choć mordy polityczne nie są rzadkością, nigdy nikt nie został za nie ukarany. Co więcej, na krótko przed rozpoczęciem dzisiejszego posiedzenia w Hadze, doszło do eksplozji bomby w okolicach budynków rządowych w Hermel, okolicy zamieszkiwanej przez szyitów popierających Hezbollah. Zginęły dwie osoby, 15 zostało rannych.