Jak wynika z najnowszego raportu opublikowanego przez Migration Policy Institute, niezależny think tank zajmujący się badaniem polityki imigracyjnej USA, w ciągu czterech lat kadencji Baracka Obamy tylko nieznacznie udało się zmniejszyć wydatki na ochronę granic i kontrolę przepływu ludności przez granice. Imigracyjna machina pochłonęła w 2012 roku o 24 procent więcej niż łączne budżety Federalnego Biura Śledczego (FBI), Biura Kontroli Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych (BATFE), US Marshalls oraz innych instytucji powołanych do egzekwowania prawa. W przeliczeniu na głowę mieszkańca to około 60 dolarów na osobę.
Kongres zaczął zwiększać wydatki na obronę granic po zamachach z 11 września 2001 r. Najwięcej, bo około 20 miliardów dolarów (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze), wydano na egzekwowanie prawa imigracyjnego w 2009 r. Za czasów prezydentury George'a W. Busha rozpoczęto budowę płotu wzdłuż południowej granicy USA z Meksykiem. Zwiększono liczbę funkcjonariuszy Straży Granicznej nie tylko na lądzie, ale także u wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo biegnącą głównie przez obszary pustynne lub półpustynne granicę z Meksykiem naszpikowano urządzeniami elektronicznymi wykrywającymi ruchy ludzi i zwierząt. Ta polityka w połączeniu z kryzysem gospodarczym, który utrudniał znalezienie pracy na czarno, w USA przyniosła wymierne efekty. Choć wciąż południową granicę przekraczają tysiące ludzi, a tysiące innych pozostają w USA po wygaśnięciu wiz turystycznych, liczba nielegalnych imigrantów w ciągu minionych pięciu lat zmniejszyła się o milion osób (z 12 mln do 11 mln).
Obrońcy praw imigrantów zwracają uwagę na niekonsekwencję działań administracji Obamy. Z jednej strony prezydent USA jest zwolennikiem kompleksowej reformy systemu imigracyjnego i legalizacji większości „nieudokumentowanych" cudzoziemców, pod warunkiem że nauczą się angielskiego, będą niekarani i zapłacą podatki. Z drugiej jednak strony ogromną część nakładów budżetowych pochłaniają koszty deportacji cudzoziemców. W ostatnich latach służby imigracyjne deportowały rocznie z USA 400 tys. ludzi. Jednocześnie – co zakrawa na paradoks – administracja wstrzymała procedury deportacyjne całych grup ludzi, przede wszystkim młodych imigrantów studiujących w USA bądź służących w amerykańskim wojsku, co republikanie okrzyknęli „amnestią tylnymi drzwiami".
Co drugi deportowany dziś z USA wszedł wcześniej w konflikt z prawem. Przekonało się o tym także wielu przebywających nielegalnie w USA Polaków, których zatrzymywano i usuwano z terytorium Stanów Zjednoczonych nawet za takie naruszenia prawa jak jazda pod wpływem alkoholu czy posiadanie niewielkich ilości narkotyków. Budżet służb imigracyjnych opłaca również koszty pobytu w więzieniach osób skazanych lub podejrzanych o popełnienie przestępstw imigracyjnych – w chwili obecnej jest to około 430 tysięcy osób.
Duże nakłady pochłonęła także budowa systemów kontroli osób wjeżdżających i wyjeżdżających z USA – US-VISIT oraz prawa do zatrudnienia E-VERIFY. Jeszcze dziesięć lat temu służby imigracyjne nie były w stanie dokładnie sprawdzić, kto i kiedy opuszcza terytorium USA. Teraz ten system znacznie się uszczelnił, co także boleśnie odczuwają zawracani z granicy Polacy, którzy podczas poprzednich wizyt w USA przedłużyli sobie nielegalnie pobyt.