Larum, Unia ante portas!

Przyjęcie traktatu lizbońskiego nie grozi w dającej się przewidzieć przyszłości państwom i narodom europejskim samolikwidacją lub samobójstwem – pisze znany konstytucjonalista

Publikacja: 23.04.2008 18:35

Piotr Winczorek

Piotr Winczorek

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

Krystyna Pawłowicz w artykule pt. „Czy polska władza sprzeniewierza się woli narodu?” („Rz” z 23.04.2008 r.) po raz kolejny demonstruje publicznie swą niechęć do Unii Europejskiej i niezadowolenie z tego, że Polska stała się jej członkiem. Ma do tego oczywiste prawo. Nie każdy musi dostrzegać korzyści wynikające z istnienia Unii i z przynależności do niej naszego kraju.

Problem tkwi w rodzaju argumentów, jakimi posługuje się autorka. Już sama teza zawarta w tytule jej artykułu i powtórzona w tekście budzi zdumienie w świetle badań, jakie nad stanowiskiem naszych obywateli wobec integracji Rzeczypospolitej z Unią prowadzono w ostatnich latach. Wynika z nich, że większość Polaków nie tylko aprobuje taki bieg wydarzeń, ale jest z niego wyraźnie zadowolona. Okazuje się przy tym, że polskie społeczeństwo należy do jednych z najbardziej proeuropejsko nastawionych na naszym kontynencie zbiorowości narodowych.

To nie polska władza z parlamentem, który wyraził zgodę na ratyfikację traktatu lizbońskiego, i obecnym prezydentem, który brał czynny udział w negocjacjach przy ustalaniu jego treści, a obecnie gotów go ratyfikować, sprzeniewierza się woli narodu, ale raczej autorka nie akceptuje tej woli i nie przyjmuje jej do swej wiadomości.

Swojemu sprzeciwowi wobec Unii i polskiej w niej obecności Krystyna Pawłowicz nadaje postać wywodu prawnego. Lecz w moim przekonaniu wywód ten jest w podstawowych swoich liniach chybiony. Przede wszystkim, trudno znaleźć w nim odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że do tak marnego i podejrzanego interesu, jakim ma być Unia, przyłączają się kolejne państwa europejskie – ostatnio Rumunia i Bułgaria, a na swą szansę oczekują następne: Chorwacja, Turcja, Ukraina. Czyżby za nic miały swoją suwerenność przekreślaną, zdaniem autorki, w przypadku Polski, na skutek wstąpienia kraju do tej organizacji?

Gdy spojrzy się na konstytucje krajów członkowskich Unii, bez trudu zauważyć można, że niemal wszystkie we wstępnych przepisach deklarują suwerenność swojego państwa i narodu. Dotyczy do zarówno państw wielkich i wpływowych, jak i małych, które, gdyby iść proponowanym przez Krystynę Pawłowicz tropem, powinny w trosce o swą niezawisłość trzymać się od Unii jak najdalej. Takie postanowienia znajdujemy w np. konstytucjach: Niemiec (art. 29 ust. 2), Francji (art. 3), Czech (art. 1), Węgier (par. 2 pkt 1), Łotwy (art. 1), Estonii (par. 1). Przynależność do Unii, także tej, która reformuje obecnie swoje struktury i funkcjonowanie, nie uważają one widocznie za nie do pogodzenia z własną suwerennością.

Konstytucje tych państw zobowiązują niejednokrotnie, podobnie jak czyni to Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, do traktowania postanowień ratyfikowanych umów międzynarodowych, lub ogólnych zasad prawa międzynarodowego za mające pierwszeństwo przed krajowym prawem rangi ustawowej. Taką właśnie deklarację składają ustawy zasadnicze np. Niemiec (art. 25), Słowacji (art. 7 ust. 5), Rumunii (art. 20 ust. 2).

To, czy Unia ma być organizmem ukształtowanym na wzór państw narodowych, jest przedmiotem sporów (niekiedy nadziei) bardziej o charakterze ideowym niż prawnym

Nie jest mi znana jakakolwiek konstytucja państwa członkowskiego Unii, która własne przepisy uznawałaby za mające niższą rangę niż postanowienia prawa europejskiego. Częstym natomiast rozwiązaniem jest, że konstytucje upoważniają do przeniesienia na organizację lub organ międzynarodowy kompetencji swoich władz państwowych. Czyni tak np. konstytucja Niemiec, która w art. 24 powiada, że „Federacja może w drodze ustaw przenosić prawa suwerenne na instytucje międzynarodowe”, wymieniając w tym kontekście (w art. 23) Unię Europejską. Podobne sformułowania znajdujemy w konstytucjach: Austrii (art. 9 ust. 2), Słowacji (art. 7 ust. 2), Hiszpanii (art. 93).

Zdarza się niekiedy, że konstytucje te bardzo szeroko regulują kwestie prawne związane z przystępowaniem i przynależnością państwa do organizacji integracji europejskiej, wymieniając je przy tym z nazw własnych. Z taką sytuacją mamy do czynienia np. w przypadku konstytucji Irlandii (art. 29) i Słowacji (art. 7 ust. 2). Gdy idzie o Irlandię, postanowienia jej konstytucji określają, jakiego typu uregulowania europejskie mogą tego państwa nie obejmować (por. art. 29 pkt 8 –10). Konstytucja Francji z kolei zawiera oddzielny rozdział (obecnie XV, art. 88 1 – 4) poświęcony w całości Wspólnotom Europejskim i Unii Europejskiej.

Być może Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej również powinna być uzupełniona o podobnie szeroko zakrojone uregulowanie, lecz nie jest tak, aby w ogóle do spraw integracji europejskiej i do pozycji prawa europejskiego w naszych stosunkach wewnętrznych się nie odnosiła.

Krystyna Pawłowicz wyraża zaniepokojenie tym, że postanowienia wiążących Polskę umów międzynarodowych (np. umów tworzących Wspólnoty i Unię Europejską), a także prawa unijnego mają być, jak sugeruje Trybunał Konstytucyjny, interpretowane i stosowane w sposób dla nich „życzliwy”. Nie znajduje ona dla takiego postępowania dostatecznej podstawy konstytucyjnej. Nie sądzę, aby takiej podstawy polska konstytucja nie dostarczała.

Bo jeśli potraktować serio postanowienia art. 9, że Rzeczpospolita „przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego oraz art. 91 ust. 1 – 2 mówiący o tym, że po ratyfikacji przepisy umowy stanowią część polskiego prawa wewnętrznego i mają pierwszeństwo przed ustawą „jeżeli ustawy tej nie da się pogodzić z umową”, to wniosek może być tylko jeden. Należy czynić wszystko, aby kolizję taką drogą interpretacji wyeliminować i to raczej na korzyść umowy niż ustawy, skoro niemożność pogodzenia tych aktów wynika bardziej z postanowień ustawy niż umowy. Identycznej treści wskazówka kolizyjna (art. 91 ust. 3) odnosi się do styku prawa stanowionego przez organizację międzynarodową z polskim prawem rangi ustawowej.

Kolejny zarzut Krystyny Pawłowicz odnosi się do tego, że w przypadku Unii Europejskiej mamy lub wkrótce będziemy mieli do czynienia nie tyle z organizacją międzynarodową, ile z „tworzonym państwem unijnym”. To, czy Unia jest lub będzie organizmem ukształtowanym na wzór państw narodowych, jest rzeczywiście przedmiotem sporów (niekiedy nadziei), bardziej jednak o charakterze ideowym i doktrynalnym niż prawnym.

Państwa członkowskie Unii, przygotowując traktat lizboński, bardzo dbały o to, aby nie nadawać mu charakteru aktu założycielskiego ponadpaństwa lub nowego państwa. Jeśli kraje tak czułe na punkcie swojej suwerenności narodowej jak Francja ratyfikowały już ten dokument, to można być pewnym, że po jego przyjęciu nie grozi w dającej się przewidzieć przyszłości państwom i narodom europejskim samolikwidacja lub samobójstwo, czego tak bardzo obawia się Krystyna Pawłowicz.

Można by oczywiście powiedzieć, a co nas obchodzi Francja, Malta, Słowenia, czy Niemcy. Niech one tracą suwerenność państwową i tożsamość narodową, jeśli tego chcą. My, Polacy, dbajmy o własne interesy, a te są w Unii śmiertelnie zagrożone.

Tylko dlaczego jedynie nasze interesy mają być tak dotknięte przez fakt uczestnictwa w tej organizacji? Przecież wszyscy jedziemy na tym samym wózku i wszystkich nas obejmują te same unijne uregulowania. Czyżby właśnie Polacy mieli być obiektem wrogich, zaborczych machinacji pozostałych członków Unii? Dlaczego właśnie my, a nie na przykład tak nieliczni Estończycy czy Maltańczycy, których łatwiej byłoby chyba wytrzebić, pozbawić tożsamości kulturowej albo skolonizować niż Polaków będących 38-milionową wspólnotą o ponadtysiącletnich dziejach własnej państwowości i silnym instynkcie narodowego i politycznego przetrwania?

Bicie w wielkie dzwony trwogi i podnoszenie larum, jak to czyni autorka, jest w moim przekonaniu zgoła niepotrzebne, a argumenty, jakimi się posługuje, wątpliwej natury.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”

Krystyna Pawłowicz w artykule pt. „Czy polska władza sprzeniewierza się woli narodu?” („Rz” z 23.04.2008 r.) po raz kolejny demonstruje publicznie swą niechęć do Unii Europejskiej i niezadowolenie z tego, że Polska stała się jej członkiem. Ma do tego oczywiste prawo. Nie każdy musi dostrzegać korzyści wynikające z istnienia Unii i z przynależności do niej naszego kraju.

Problem tkwi w rodzaju argumentów, jakimi posługuje się autorka. Już sama teza zawarta w tytule jej artykułu i powtórzona w tekście budzi zdumienie w świetle badań, jakie nad stanowiskiem naszych obywateli wobec integracji Rzeczypospolitej z Unią prowadzono w ostatnich latach. Wynika z nich, że większość Polaków nie tylko aprobuje taki bieg wydarzeń, ale jest z niego wyraźnie zadowolona. Okazuje się przy tym, że polskie społeczeństwo należy do jednych z najbardziej proeuropejsko nastawionych na naszym kontynencie zbiorowości narodowych.

Pozostało 88% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021