Rosyjska Solidarność narodziła się w sobotę w podmoskiewskich Chimkach. To już kolejna próba zjednoczenia podzielonej sceny opozycyjnej. – Tym razem udana – przekonują Garri Kasparow, Borys Niemcow i inni liderzy antykremlowskiego ruchu. Liczą, że na fali społecznego niezadowolenia i rozczarowania rządem w obliczu kryzysu uda im się pociągnąć za sobą Rosjan. W niedzielę pierwszy raz pod nowym sztandarem wzorowanym na polskiej "Solidarności" wyszli na ulicę.
Milicja zablokowała jednak próbę przeprowadzenia, wbrew zakazowi władz, demonstracji w Moskwie i Petersburgu. W rosyjskiej stolicy wiec zorganizowała opozycyjna koalicja Inna Rosja. Milicja na dwóch placach zatrzymała ok. 90 osób, które później ukarano grzywną za udział w nielegalnej demonstracji. W Petersburgu demonstranci usiłowali przejść Newskim Prospektem, ale też zostali zatrzymani. Aresztowano 60 uczestników manifestacji.
Dzień wcześniej, na zjeździe założycielskim, liderzy Solidarności twierdzili, że dotąd byli podzieleni, i to właśnie było najtragiczniejszą pomyłką. Teraz, jak przekonują, w końcu udało im się zjednoczyć. – W naszym ruchu nie będzie przywódcy – mówił Borys Niemcow.
W skład nowego ruchu – któremu przyświeca legenda polskiej "Solidarności" – wchodzą ludzie z różnych ugrupowań. Oprócz Zjednoczonego Frontu Narodowego Garri Kasparowa, działaczy Jabłoka i rozwiązanego niedawno Sojuszu Sił Prawicy są w niej też przedstawiciele mniejszych grup opozycyjnych i działacze praw człowieka, np. Lew Ponomariow. Na sobotnim zjeździe zebrało się blisko 300 delegatów. – Mamy ludzi z 42 regionów Rosji – mówi "Rz" Maksim Rieznik, jeden z założycieli Solidarności.
– Kryzys doprowadzi do upadku kremlowskiej kliki – przekonują Kasparow i jego koledzy. Liczą, że coraz bardziej dotkliwy dla Rosjan krach doprowadzi do buntu przeciwko władzy i przysporzy poparcia demokratom. Nie wykluczają tego także eksperci.