Belgijski premier jest w gronie faworytów do objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Decyzję podejmie unijny szczyt przywódców 19 listopada. Wczorajszy brytyjski „Daily Telegraph”, lektura obowiązkowa eurosceptyków, oskarżył belgijskiego premiera o zbytnie przywiązanie do europejskich symboli. Cytuje jeden z manifestów partii flamandzkich chadeków, który musiał współtworzyć Van Rompuy. W manifeście jest mowa o tym, że przy różnych okazjach symbole narodowe powinny być zastępowane przez europejskie. Chodzi o flagi, ale także dowody tożsamości czy tablice rejestracyjne.
– To może brzmieć szokująco dla Brytyjczyka, Polaka czy Francuza. Ale w naszym podzielonym językowo kraju nie ma prawdziwej dumy narodowej. Na przykład dla Flamandów ważniejsze są symbole flamandzkie niż belgijskie – mówi „Rz” Pascal Delwit, politolog z brukselskiego uniwersytetu ULB. Jego zdaniem niezmiernie ważne jest także to, że dla Belgów Bruksela jest stolicą Europy.
– My czujemy, jakby Europa była w Belgii, w Brukseli. Symbole unijne są tu wszechobecne i Belgowie uważają to za rzecz normalną – mówi Delwit.
Brytyjski dziennik uważa, że rząd w Londynie nie powinien popierać Van Rompuya. Jak zauważa na łamach gazety Pieter Van Clippe z instytutu Open Europe, można mieć pewność, że belgijski polityk na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej będzie zabiegał o to, żeby UE miała coraz więcej władzy, a wyborcy coraz mniej do powiedzenia”.
Rewelacje „Daily Telegraph” raczej nie osłabią szans Van Rompuya.