„Nie będziemy błagać, by dać komuś satysfakcję. Jeśli zdecydowali, że mamy zostać wymordowani, niech tak będzie" – te dramatyczne słowa pochodzą z oświadczenia Muaza al-Chatiba, w którym poinformował, że rezygnuje ze stanowiska przewodniczącego Syryjskiej Koalicji Narodowej. Ta decyzja obnażyła nie tylko podziały między opozycjonistami, ale przede wszystkim rywalizację między ich sojusznikami.
Oświadczenie al-Chatiba było dramatyczne, ale też enigmatyczne. Podejrzewano, że do dymisji popchnęła go sobotnia decyzja szefów dyplomacji Unii Europejskiej o nieznoszeniu embarga na dostawy broni dla powstańców. Mimo nalegań Francji i Wielkiej Brytanii sprzeciwiły się temu m.in. Niemcy i Austria, które obawiają się, że uzbrojenie może wpaść w ręce islamskich radykałów. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że al-Chatib miał dość rozgrywek między kluczowymi sojusznikami opozycji, przede wszystkim z Bractwem Muzułmańskim, które powstańcy od dawna oskarżają o chęć zawłaszczenia rewolucji.
Al-Chatib od listopada stał na czele opozycyjnej koalicji. Był jednym z niewielu jej polityków cieszących się poważaniem wśród dowódców polowych. 53-letni sunnicki imam od wybuchu rewolucji dwa lata temu cztery razy trafiał do aresztu. Dopiero w lipcu, gdy stało się jasne, że kolejne zatrzymanie może go kosztować życie, uciekł z Syrii. W koalicji uchodził za polityka umiarkowanego, niezależnego i skłonnego do kompromisów.
Na początku roku, gdy Radzie Bezpieczeństwa znów nie udało się uchwalić rezolucji w sprawie Syrii, a kolejny wysłannik społeczności międzynarodowej nic nie wskórał, al-Chatib wykonał ruch, który zaskoczył wszystkich. Zaproponował reżimowi rozmowy. Miały objąć m.in. warunki zwolnienia z aresztów 160 tys. powstańców. Prezydent Baszar Asad odpowiedział, że propozycja jest „zdradziecka i niespójna", a od al-Chatiba odsunęła się część polityków opozycji. W jednym z wywiadów mówił wtedy: „Podobno, proponując dialog, postąpiłem nie tak, jak nie powinien czynić polityk, ale ja jestem rewolucjonistą".
Pozycja al-Chatiba ostatnio słabła, ale kulminacją był wybór premiera rządu tymczasowego. Al-Chatib uważał, że powoływanie go teraz to błąd, bo będzie miał tak samo mizerne poparcie wśród walczących w Syrii jak opozycyjna koalicja. Mimo to głosowanie odbyło się w zeszły poniedziałek. Arabia Saudyjska oraz Katar opowiadały się za konkretnymi kandydatami. Początkowo Katar i islamistyczne Bractwo Muzułmańskie, organizacja, która rządzi już m.in. w Tunezji i Egipcie, lobbowały za wyborem emigranta z Kanady. Gdy na znak protestu al-Chatib z kilkunastoma politykami wyszedł z sali głosowań, do akcji wkroczył sekretarz generalny koalicji Mustafa Sabbagh. Objawił się na scenie politycznej w zeszłym roku, głosząc, że reprezentuje rady powstańcze 16 syryjskich prowincji (ich reprezentanci przyjechali razem z nim do Kataru, później okazali się jego pracownikami lub krewnymi, którzy od dekad nie byli w Syrii). Tuż przed wyborem tymczasowego premiera Sabbagh zgłosił nowego kandydata: Ghassana Hitto. Głosami 16 „reprezentantów prowincji" i polityków sprzyjających Bractwu kandydaturę zatwierdzono.