To, że Bersaniemu nie udało się uzyskać parlamentarnej większości gwarantującej funkcjonowanie rządu, nie jest żadną niespodzianką. W wyniku lutowych wyborów, które lewicowa koalicja wygrała o włos przed centroprawicą Berlusconiego (po 30 proc. głosów) i populistycznym ugrupowaniem protestu komika Beppe Grillo „Ruch Pięciu Gwiazdek" (25 proc.), nie udało się wyłonić ugrupowania, które byłoby w stanie samodzielnie rządzić. Co więcej, te partie dzieli zbyt wiele, by myśleć o jakiejkolwiek trwałej koalicji lub sojuszu.
Włochy czekają na rząd techniczny i na nowe wybory parlamentarne najdalej jesienią
Prezydent Napolitano naturalnie powierzył misję tworzenia rządu zwycięzcy Bersaniemu (22 marca), który od razu zapowiedział, że „wielka koalicja", czyli wspólne rządy centrolewicy z centroprawicą, nie wchodzą w grę. Berlusconi kilkakrotnie proponował współpracę („nasze programy, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, są bardzo zbliżone") i przekonywał, że to jedyne rozsądne wyjście dla kraju, a też obrona przed niebezpiecznym populizmem i nihilizmem Grillo. Ale lider włoskiej lewicy liczył, że uda mu się przekonać „Ruch Pięciu Gwiazdek" do współpracy wokół kilku ważnych punktów programowych.
Środowe rozmowy transmitowane na żywo w Internecie niczego poza kompromitacją Bersaniemu nie przyniosły. Jego rozmówcy z Ruchu odmówili jakiegokolwiek wsparcia. Grillo na swoim blogu, wokół którego stworzył swój potężny ruch protestu, stwierdził, że polityczny żywot Bersaniego i jego partii ma godziny policzone i zapowiedział zwycięstwo swego Ruchu w nowych wyborach.
Nic więc dziwnego, że wczoraj o godz. 18 Bersani poinformował prezydenta Napolitano o fiasku swojej misji. Do ostatniej chwili trwały gorączkowe rozmowy telefoniczne, tym razem z udziałem prezydenta, z pozostałymi siłami politycznymi, ale nie przyniosły żadnych rezultatów.