Manuel Valls, minister spraw wewnętrznych i wschodząca gwiazda lewicy, uznał na początku tego tygodnia, że „Romów należy odstawić na granicę, bo ich styl życia jest skrajnie odmienny od naszego". Polityk stwierdził także, że integracja romskiej społeczności z francuskim społeczeństwem „nigdy" nie będzie możliwa.
Bruksela uznała te słowa za skandaliczne.
– Zawsze, kiedy zbliżają się we Francji wybory, zamiast mówić o naprawdę trudnych tematach jak dług czy bezrobocie, odgrzebuje się się Romów – zaatakowała komisarz ds. wymiaru sprawiedliwości Viviane Reding. Trzy lata temu, gdy ówczesny prezydent Nicolas Sarkozy prowadził akcję deportowania Romów, Reding także interweniowała, tyle że jeszcze bardziej stanowczo. Porównała wówczas działania francuskich władz do deportacji przeprowadzanych przez nazistów w trakcie II wojny światowej.
Tym razem operacja jest jednak przeprowadzana na wyjątkowo dużą skalę. Choć we Francji żyje niewiele ponad 15 tys. Romów, od początku roku francuska policja spacyfikowała dzikie romskie obozy zamieszkane przez 10 tys. osób. Większość z nich została wywieziona z Francji, choć jednocześnie sporo wróciło.
– Romowie są obywatelami Unii i jako tacy mają prawo do swobodnego przemieszczania się w całej Wspólnocie. Jeśli okaże się, że Francja łamie te reguły, będziemy zmuszeni do nałożenia na nią sankcji – ostrzegł rzecznik Komisji Europejskiej Olivier Bailly. Mimo to Pałac Elizejski i rząd stanęli murem za Vallsem.