Podczas głosowania w bukareszteńskim parlamencie w ubiegłym tygodniu deputowani podjęli kuriozalną – co więcej: nigdzie wcześniej niezapowiadaną i „przemyconą" przy okazji głosowania nad ustawami o górnictwie i o amnestii – decyzję. Postanowili usunąć z listy osób kontrolowanych przez Narodową Agencję Spójności (ANI – pełni ona rolę instytucji antykorupcyjnej) posłów, senatorów oraz prezydenta. W ten sposób większość czołowych polityków w kraju uzyskałaby niespotykany w żadnym systemie demokratycznym rozszerzony immunitet.
Komentatorzy prasy rumuńskiej idą dalej: ich zadaniem to wręcz licencja na korupcję, w kraju, który od dawna boryka się z tą plagą i jest systematycznie piętnowany przez instytucje międzynarodowe (w rankingu Transparency International Rumunia zajmuje 69. miejsce – 30 pozycji za Polską). Nowe przepisy są przy tym o tyle niebezpieczne, że idą w parze z propozycją przywrócenia zniesionej siedem lat temu penalizacji zniesławienia w kodeksie karnym.
Propozycja karania za „obraźliwe wypowiedzi i publikacje" mogłaby skutecznie zamknąć usta politycznym oponentom skorumpowanych polityków, a przede wszystkim dziennikarzom śledczym. Nawet bez tych ograniczeń nie mają w Rumunii łatwego życia z powodu biznesowych i politycznych powiązań oligarchów kontrolujących media.
Decyzja deputowanych wprawiła w osłupienie nie tylko świat rumuńskiej polityki, analityków i media, ale wywołuje coraz więcej negatywnych komentarzy za granicą. Swoje krytyczne oceny przedstawili ambasadorowie Stanów Zjednoczonych, Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii. Nie od dziś wiadomo też o bardzo krytycznym stanowisku Komisji Europejskiej. Swoje zaniepokojenie wyraziła przedstawicielka OBWE Dunja Milatović.
Z kolei przedstawiciele Transparency International zwracają uwagę na oburzający przepis, który korupcję o wartości poniżej 100 tys. euro uznaje za „wykroczenie administracyjne" karane jedynie mandatem. Faktycznym więzieniem zagrożona byłaby jedynie udowodniona korupcja lub działanie na szkodę państwa na sumę ponad pół miliona euro. Kradnący mniej mogliby się wykupić – zapewne płacąc z sumy otrzymanej jako „świadczenie" korupcyjne.