Wstępne wyniki wyborów w Mołdawii mówią o tym, że proeuropejskie ugrupowanie PAS (Partia Akcji i Solidarności) utrzymuje władzę w kraju, zdobywając ponad 50 mandatów w 101-osobowym parlamencie. Na nic się zdały wyniki sondaży, które wróżyły zwycięstwo prorosyjskich sił. Nie pomogły też setki milionów dolarów zainwestowanych przez Moskwę w kampanię poszczególnych kandydatów, ale też w fabryki trolli ośmieszających rządzących i oczerniających Unię Europejską w sieci.
Prezydent Maia Sandu wprost ostrzegała, że przegrana jej partii będzie oznaczać zatrzymanie integracji z Unią Europejską, wstrzymanie wszystkich unijnych funduszy dla Mołdawii i otwarcie przez Rosję drugiego frontu przeciwko Ukrainie. Tuż przed wyborami doszło do zatrzymania w różnych częściach kraju ponad 70 osób, które – według lokalnych służb – miały przygotowywać powyborcze zamieszki. O tym, że stawka tegorocznych wyborów jest wysoka, świadczyła też sierpniowa wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona, kanclerza Niemiec Friedricha Merza i premiera Donalda Tuska w Kiszyniowie, którzy wprost namawiali Mołdawian do poparcia partii Sandu.
Najwyraźniej wizja chaosu, a tym bardziej wojny z Ukrainą, wystraszyła nawet niezdecydowanych wyborców, którzy w sondażach odmawiali jednoznacznych odpowiedzi (a było takich około 30 proc.). Sandu otrzymała też poparcie setek tysięcy głosujących mieszkających na stałe za granicą rodaków. Podobnie jak podczas wszystkich poprzednich wyborów, to oni ostatecznie decydują o tym, kto będzie rządził nadal mocno podzielonym krajem.
Igor Dodon. Kandydat Rosji w wyborach w Mołdawii
Lider prorosyjskiego Bloku Patriotycznego (z Partią Socjalistów na czele) i były prezydent (w latach 2016–2020) Igor Dodon nie zamierza ustępować i pogodzić się z wynikiem wyborów (wstępne wyniki dawały Blokowi około jednej czwartej głosów). Tuż po zamknięciu lokali sugerował, że władze mogą sfałszować wynik wyborów, i nawoływał swoich zwolenników do protestów w poniedziałek w Kiszyniowie. Jeszcze przed wyborami świętował zwycięstwo i wskazywał możliwych kandydatów na stanowiska ministerialne. Nikt nie ma też wątpliwości co do tego, dokąd poprowadziłby kraj.