Najbliższy sojusznik Kremla Aleksander Łukaszenko niespodziewanie zdystansował się w niedzielę od brutalnej strategii okupacji Krymu.
–Nastąpił zły precedens. Ukraina powinna pozostać jednym, niepodzielnym i neutralnym krajem – oświadczył białoruski prezydent. Przyznał co prawda, że de facto półwysep jest już częścią Rosji, ale czy stanie się tak de iure, „zobaczymy".
Wcześniej białoruskie MSZ wydało jedynie chłodne oświadczenie, potępiające „zachodnią ingerencję w sprawy Ukrainy", bez jednoznacznego poparcia dla działań Kremla. Do dziś Białoruś nie uznała niepodległości Abchazji i Osetii Południowej, oderwanej od Gruzji w 2008 roku.
– Łukaszenko chciałby siedzieć jednocześnie na dwóch krzesłach. Z jednej strony musi wykazać lojalność wobec Kremla, z drugiej – Białoruś ma swoje ekonomiczne interesy z Ukrainą – mówi „Rz" białoruski politolog Aliaksandr Klaskouski.
Rosja nie ma pieniędzy
Jego zdaniem wstrzemięźliwość Łukaszenki wobec Kremla nie tylko osłabi integrację krajów postsowieckich w ramach istniejącej od 1991 r. Wspólnoty Niepodległych Państw, ale także stawia pod znakiem zapytania realizację dopiero projektowanego związku euro azjatyckiego.