– Dlaczego wróciłem? Dlatego że chcę być razem ze swoją rodziną, chcę mieszkać w moim ojczystym kraju – powiedział były białoruski więzień polityczny i jeden z opozycyjnych kandydatów na prezydenta z 2010 roku Aleś Michalewicz, który po pięciu latach pobytu w Czechach powrócił na Białoruś. Wcześniej kilkakrotnie zapowiadał, że wróci do ojczyzny, gdy białoruskie władze uwolnią więźniów politycznych. Ostatnich białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko ułaskawił kilka tygodni temu.
Ze wszystkich kandydatów opozycji z poprzednich wyborów prezydenckich tylko jemu udało się uciec za granicę, mimo że był oskarżony o „zorganizowanie masowych zamieszek". Wtedy pod tym samym zarzutem został skazany kandydat opozycji Mikoła Statkiewicz, który spędził pięć lat w więzieniu i wyszedł na wolność dopiero kilka tygodni temu. Inny rywal Łukaszenki Andrej Sannikau z tego powodu spędził rok za kratami, po czym wyemigrował do Anglii.
Przygoda Michalewicza rozpoczęła się 19 grudnia 2010 roku, gdy został zatrzymany przez funkcjonariuszy białoruskiej służby bezpieczeństwa w trakcie protestu opozycji. W areszcie KGB spędził prawie dwa miesiące, po czym wyszedł na wolność i oświadczył, że był torturowany. Powiedział, że warunkiem jego uwolnienia było podpisanie zobowiązania o współpracy z bezpieką i że je zrywa.
Do dziś pozostaje tajemnicą, w jaki sposób opuścił kraj, gdyż jeszcze w areszcie odebrano mu paszport. Białoruskie media podawały wcześniej, że Michalewicza uratował jeden z zachodnich dyplomatów, który wywiózł go do Unii Europejskiej samochodem służbowym. W konsekwencji opozycjonista przedostał się przez Polskę do Czech, gdzie natychmiast otrzymał azyl polityczny. Jego żona i dwójka dzieci pozostali na Białorusi. Od tamtej pory białoruska strona ścigała go listem gończym, a nawet wpisała jego nazwisko na listę międzynarodowych przestępców poszukiwanych przez Interpol.
„Przekraczam granicę Białorusi i wiem, że zostanę aresztowany, ponieważ jestem ostatnim oskarżonym w sprawie »masowych zamieszek« z 2010 roku. Dotychczas sprawa ta nie została zamknięta przez Komitet Śledczy" – napisał Michalewicz na swoim profilu w jednej z sieci społecznościowych, gdy jechał pociągiem z Wilna do Mińska.