Rada Europejska poinformowała w czwartek, że decyzja Brukseli w sprawie zawieszenia sankcji wobec białoruskich władz zostanie oficjalnie opublikowana następnego dnia. Sankcje wobec 170 przedstawicieli elity rządzącej zostaną zawieszone na cztery miesiące. Osoby te będą mogły wjeżdżać do krajów Unii Europejskiej oraz korzystać ze swoich rachunków w europejskich bankach, które zostaną odmrożone. Zgodnie z tą decyzją prezydent Białorusi przestaje być persona non grata i po pięcioletniej przerwie wraz z rodziną będzie mógł odwiedzać Europę. Sankcje zostaną utrzymane jedynie wobec czterech białoruskich urzędników odpowiedzialnych za zaginięcia (czyli prawdopodobnie zamordowanie) przeciwników politycznych Łukaszenki.
Rozczarowania nie kryją przedstawiciele demokratycznej opozycji, którzy twierdzą, że reżim wcale się nie zmienił. – Gdyby Unia Europejska postawiła konkretne warunki, które Łukaszenko musiałby spełnić w ciągu czterech miesięcy, zrozumielibyśmy tę decyzję. Nie zrobiła tego i przymknęła oko na podstawowe wartości europejskie – mówi „Rz" Anatol Liabiedźka, lider opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. – Dzięki temu liczba zwolenników europejskiej drogi rozwoju będzie malała – dodaje.
Unijni dyplomaci twierdzą, że na decyzję Brukseli wpłynęło to, że tegoroczne wybory prezydenckie były najspokojniejszymi w historii tego kraju. Mimo że ich wynik był znany od samego początku, nie zakończyły się one jak wszystkie poprzednie masowymi aresztowaniami. Europejscy politycy zapewne wzięli pod uwagę, że rządzący od ponad dwóch dekad prezydent uwolnił wszystkich więźniów politycznych.
– Decyzja ta była uwarunkowana także sytuacją geopolityczną w regionie. Po wydarzeniach na Ukrainie europejscy politycy całkowicie zmienili podejście do reżimu Łukaszenki – mówi „Rz" dr Paweł Usow z białoruskiego Centrum Badań Europejskich. – Decyzja Brukseli oznacza, że będą współpracować z Mińskiem, mimo że nadal panuje tam system autorytarny – konkluduje.
Władze w Mińsku decyzję Brukseli przyjmują bez większego entuzjazmu. Szef białoruskiej dyplomacji Uładzimir Makiej twierdzi, że „Białoruś nie oczekuje, że wszystkie drzwi UE nagle się otworzą". – W Brukseli zrozumieli, że Białoruś nie jest czyjąś marionetką, lecz niepodległym państwem, które prowadzi politykę w oparciu o własne interesy narodowe – powiedział.