Nad Sekwaną nazywa się je „cougar" (puma). To panie, które jak główna bohaterka emitowanego kilka lat temu amerykańskiego serialu „Cougar Town" odchowały dzieci, mają ustabilizowaną pozycję zawodową i chcą zacząć drugie życie u boku o 10 lub 20 lat młodszego partnera.
– Do tej pory to był wciąż temat nieco wstydliwy, wiele takich kobiet czuło się z partnerem na ulicy nieswojo. Gdy mężczyzna ma o wiele młodszą żonę, to jest normalne, ale w drugą stronę to już tak nie działa. Teraz to się może trochę zmieni – mówi „Rz" Sandrine, działaczka broniącej równości praw kobiet i mężczyzn organizacji Cause des Femmes (boi się podać nazwisko).
Gdy w 2007 r., po dziesięciu latach szykan rodziców, znajomych, kolegów z pracy Emmanuel Macron dopiął swego i wziął w Le Touquet ślub ze swoją byłą nauczycielką języka francuskiego i teatru, przyznał zebranym na weselu przyjaciołom: może nie jesteśmy parą typową, normalną, ale jesteśmy parą, która naprawdę istnieje.
W murach Pałacu Elizejskiego będzie to prawdziwsze niż gdziekolwiek indziej. Dotychczasowi prezydenci ulegali konwencji, jaką narzucało wciąż machistowskie społeczeństwo. Ale czy byli z tym szczęśliwi? François Mitterrand już wiele lat przed przejęciem prezydentury utrzymywał tylko sporadyczne kontakty z oficjalną żoną Danielle. Jacques i Bernadette Chirac żyli w osobnych apartamentach, Nicolas Sarkozy zaraz po wygranych wyborach rozwiódł się z Cecilią Ciganer, z którą przez całą kampanię trzymał się za rękę. François Hollande zaś porzucił matkę czwórki własnych dzieci Segolene Royal, aby po cichu wyjeżdżać na skuterze do Julie Gayet. Dziś para dawno nie istnieje, od kiedy Hollande stracił szanse na reelekcję, najwyraźniej przestał być atrakcyjnym partnerem dla 19 lat młodszej, ślicznej aktorki.
Z parą prezydencką, która wprowadzi się w niedzielę do Pałacu Elizejskiego, jest inaczej. – Brigitte jest po części mną samym i odwrotnie. Dla mnie ona jest czymś fundamentalnym – mówił w minionym tygodniu Macron dla „Paris Match".