Już dziś na wysypiskach śmieci nie powinno być więcej niż 75 proc. odpadów biodegradowalnych (resztki jedzenia, odpady z ogrodów, papier) w stosunku do masy takich śmieci powstałych w 1995 r. Według różnych danych na składowiska trafia jednak aż 90–95 proc. takich odpadów. Tymczasem zgodnie z rozporządzeniem dotyczącym poziomów ograniczenia odpadów ulegających biodegradacji już od 1 lipca 2013 r. Polska musi zredukować ich ilość na składowiskach do 50 proc. Takie wymagania narzuca nam Unia Europejska.
Okazuje się, że rozporządzenie ma wadę, która powoduje, że jeśli na papierze wykażemy, że wszystko jest w porządku, na składowiska mogą trafiać śmieci biodegradowalne. Za to może nas ukarać Komisja Europejska.
– Zmieszane odpady komunalne przejdą w sortowni przez tzw. sito. W konsekwencji grubsza frakcja odpadów zostanie wychwycona i przeznaczona na paliwo alternatywne. Frakcja biologiczna prawie w całości trafi na składowisko – informuje Andrzej Bartoszkiewicz, ekspert ochrony środowiska i twórca systemu segregacji odpadów EKO AB. Tłumaczy on, że ta pozostała część drobnych odpadów będzie miała zmieniony kod (będzie traktowana jak inny rodzaj śmieci) i powinna trafić do mechaniczno-biologicznego przetworzenia. Z tym że zakładów zajmujących się taką działalnością jest w Polsce jak na lekarstwo, dlatego większa część odpadów biodegradowalnych pozostanie na składowiskach. Na Śląsku są np. tylko cztery takie zakłady mające odpowiedni standard.
67 tys. euro
grozi Polsce za każdy dzień spóźnienia z dostosowaniem polskiego prawa o odpadach do norm UE