Janina Mirończuk, szefowa Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego Fundacji Światło, nie wahała się ani chwili. Gdy kilkanaście dni temu usłyszała dramatyczny apel Barbary Jackiewicz o prawo do zabicia syna Krzysztofa, który od prawie ćwierć wieku jest w śpiączce, od razu zdecydowała: zaproponujemy mu miejsce w ośrodku. Natychmiast, chociaż w kolejce czeka 59 osób. – Ale nikt żadnej z tych osób nie chce zabić – tłumaczy Mirończuk, która 16 lat temu założyła w Toruniu niepubliczne hospicjum, a pięć lat temu zakład dla pacjentów w śpiączce.
– Pani Jackiewicz potrzebuje pomocy. Świetnie opiekuje się synem, ale jest wyczerpana – mówi Mirończuk, która długo rozmawiała przez telefon z matką Krzysztofa.
– Chcę poznać personel, warunki w ośrodku. Od wrażenia, jakie na mnie zrobią, uzależniam oddanie tam syna – mówi „Rz” Barbara Jackiewicz. Może być spokojna. 37-osobowy personel zajmuje się nie tylko pielęgnacją pacjentów, ich rehabilitacją, ale próbuje też wyprowadzić ich ze śpiączki. Od 2005 r. udało się wybudzić aż 17 osób.
W ośrodku mają na to własną metodę. Pobudzają pracę mózgu, przypominając zapachy, dźwięki, obrazy, kształty, które chorzy znali. – Ten ośrodek daje nadzieję udręczonym rodzinom – mówi ks. prof. Franciszek Longschamps de Berier, który pracował w zespole ds. bioetycznych przy premierze.
Dlaczego takich placówek nie ma w Polsce więcej? – Dla chorych w śpiączce nie ma miejsca w naszym systemie ochrony zdrowia – uważa Mirończuk.