[i]Anna Słojewska z Brukseli[/i]
Rewolucja frytek – tak nazwali swoją inicjatywę studenci, którzy zorganizowali wczoraj marsze i festyny w kilku miastach Belgii: Brukseli, Antwerpii, Gandawie, Liege i Louvain-la-Neuve. Jak wyjaśnia Alexandre Hublet, działacz studencki z brukselskiego uniwersytetu ULB, „Tunezyjczycy mieli swoją rewolucję jaśminową, my mamy frytkową”. Zaraz oczywiście zastrzega, że w Belgii nie ma dyktatury. Ale frytki, które podobno zostały tutaj wymyślone, a na pewno najlepiej smakują, są kwintesencją belgijskości. I dlatego stały się symbolem ruchu, który apeluje o zachowanie jedności kraju.
– Frytki są symbolem całej Belgii. Nie rozróżniamy czy Flandrii, czy Walonii. Frytki są po prostu belgijskie. To symbol jedności państwa. Dlatego nasz zryw przeciwko sytuacji w kraju nazwaliśmy rewolucją frytkową – mówi Maria, jedna ze studentek biorących udział w demonstracji w Brukseli, która przeszła od bram kampusów uniwersyteckich pod Pałac Sprawiedliwości. – My jesteśmy przyszłością narodu i chcemy powiedzieć, że nie tolerujemy takiej sytuacji: Flamandowie czy Walonowie – wszyscy jesteśmy Belgami – dodaje.
Na granicy rozpadu
W kraju od lat targanym sporami językowymi i permanentnie stojącym na granicy rozpadu nie jest to pierwsza inicjatywa jednocząca wszystkich Belgów i pewnie nie ostatnia. król Albert II właśnie ogłosił, że o kolejne 15 dni przedłuża misję tzw. informatora, czyli polityka mającego zbadać warunki powstania koalicji rządowej. Tym razem jest nim Didier Reynders, liberał z francuskojęzycznej partii MR. Ale nikt już się tym nie ekscytuje, bo od 250 dni kraj widział już niejednego polityka z taką misją od monarchy, który szybko z niej rezygnował. Przejęcie losami kraju miesza się u Belgów z rozbawieniem, że ten niewielki kraj zanotował tak poważny światowy rekord. Media dodają, że jest co świętować, ale za 40 dni może być jeszcze większy powód do chwały. Bo na razie pobity został rekord czasu bez umowy rządowej: 249 dni zabrało Kurdom, szyitom i sunnitom wypracowanie porozumienia koalicyjnego w Iraku w 2010 r. Kolejne 40 dni trwało jednak samo tworzenie rządu. Jeśli więc Belgowie wytrzymają jeszcze niecałe półtora miesiąca, to pobiją kolejny re- kord. Joe, jeden ze studentów pytany przez „Rz” o praktyczne skutki tej sytuacji, powiedział, że „nie ma problemu”. – Kraj funkcjonuje, tylko śmieją się z nas w świecie – stwierdził. To oddaje istotę sprawy. Belgia, w przeciwieństwie do Iraku, jest w stanie funkcjonować nominalnie bez rządu. Bo rząd tak naprawdę jest, tylko że w formule „pełniącego obowiązki”.