Czerwona kartka od Belgów

Belgia pobiła właśnie światowy rekord kraju bez rządu. Zniecierpliwieni obywatele wyszli na ulice

Publikacja: 17.02.2011 20:05

Rewolucja frytek w Leuven

Rewolucja frytek w Leuven

Foto: AFP

[i]Anna Słojewska z Brukseli[/i]

Rewolucja frytek – tak nazwali swoją inicjatywę studenci, którzy zorganizowali wczoraj marsze i festyny w kilku miastach Belgii: Brukseli, Antwerpii, Gandawie, Liege i Louvain-la-Neuve. Jak wyjaśnia Alexandre Hublet, działacz studencki z brukselskiego uniwersytetu ULB, „Tunezyjczycy mieli swoją rewolucję jaśminową, my mamy frytkową”. Zaraz oczywiście zastrzega, że w Belgii nie ma dyktatury. Ale frytki, które podobno zostały tutaj wymyślone, a na pewno najlepiej smakują, są kwintesencją belgijskości. I dlatego stały się symbolem ruchu, który apeluje o zachowanie jedności kraju.

– Frytki są symbolem całej Belgii. Nie rozróżniamy czy Flandrii, czy Walonii. Frytki są po prostu belgijskie. To symbol jedności państwa. Dlatego nasz zryw przeciwko sytuacji w kraju nazwaliśmy rewolucją frytkową – mówi Maria, jedna ze studentek biorących udział w demonstracji w Brukseli, która przeszła od bram kampusów uniwersyteckich pod Pałac Sprawiedliwości. – My jesteśmy przyszłością narodu i chcemy powiedzieć, że nie tolerujemy takiej sytuacji: Flamandowie czy Walonowie – wszyscy jesteśmy Belgami – dodaje.

Na granicy rozpadu

W kraju od lat targanym sporami językowymi i permanentnie stojącym na granicy rozpadu nie jest to pierwsza inicjatywa jednocząca wszystkich Belgów i pewnie nie ostatnia. król Albert II właśnie ogłosił, że o kolejne 15 dni przedłuża misję tzw. informatora, czyli polityka mającego zbadać warunki powstania koalicji rządowej. Tym razem jest nim Didier Reynders, liberał z francuskojęzycznej partii MR. Ale nikt już się tym nie ekscytuje, bo od 250 dni kraj widział już niejednego polityka z taką misją od monarchy, który szybko z niej rezygnował. Przejęcie losami kraju miesza się u Belgów z rozbawieniem, że ten niewielki kraj zanotował tak poważny światowy rekord. Media dodają, że jest co świętować, ale za 40 dni może być jeszcze większy powód do chwały. Bo na razie pobity został rekord czasu bez umowy rządowej: 249 dni zabrało Kurdom, szyitom i sunnitom wypracowanie porozumienia koalicyjnego w Iraku w 2010 r. Kolejne 40 dni trwało jednak samo tworzenie rządu. Jeśli więc Belgowie wytrzymają jeszcze niecałe półtora miesiąca, to pobiją kolejny re- kord. Joe, jeden ze studentów pytany przez „Rz” o praktyczne skutki tej sytuacji, powiedział, że „nie ma problemu”. – Kraj funkcjonuje, tylko śmieją się z nas w świecie – stwierdził. To oddaje istotę sprawy. Belgia, w przeciwieństwie do Iraku, jest w stanie funkcjonować nominalnie bez rządu. Bo rząd tak naprawdę jest, tylko że w formule „pełniącego obowiązki”.

Urzędnicza machina

To stary pochodzący jeszcze z poprzednich wyborów gabinet premiera Yvesa Leterme’a. Teoretycznie ma się zajmować tylko bieżącymi sprawami, ale zdołał nawet przeprowadzić ustawę budżetową. I to, jak mówią nieoficjalnie eksperci Komisji Europejskiej, dużo bardziej ambitną niż na przykład budżet Polski rządzonej przecież przez gabinet z ogromnym poparciem społecznym. Dodatkowo w Belgii administracja rządowa jest profesjonalna i doświadczona, bo nie podlega po wyborach takiej rotacji jak np. w Polsce. Rządy się zmieniają, ale w ich skład wchodzi zawsze wiele partii z obu stron granicy językowej. I po kolejnych wyborach są to często te same partie, więc aparat urzędniczy pracuje bez zakłóceń. Poza tym Belgia jest krajem o silnych kompetencjach regionalnych, gdzie rządzą obecnie ekipy z pełnym mandatem wyborczym.

Na pewno jednak p.o. rządu nie może przeprowadzać reform, szczególnie potrzebnych w czasach wychodzenia z kryzysu gospodarczego. – Domagamy się większych pieniędzy na edukację. Studenci uważają, że powinna być bardziej niż do tej pory finansowana z publicznych środków, ale nikt nam ich nie może dać, bo nie ma rządu federalnego. Gabinet tymczasowy takich decyzji nie podejmie – mówi Michael Verbauwhede, szef frankofońskiej federacji studentów.

Skoro partie francuskojęzyczne nie mogą się dogadać z partiami niderlandzkojęzycznymi, to może poprosić negocjatora z zewnątrz? Taki pomysł podsuwa dziennik „L’Echo”. I ma nawet kandydata: Martti Ahtisaari, były fiński prezydent, legendarny negocjator m.in. w Kosowie czy... Namibii.

[i]Anna Słojewska z Brukseli[/i]

Rewolucja frytek – tak nazwali swoją inicjatywę studenci, którzy zorganizowali wczoraj marsze i festyny w kilku miastach Belgii: Brukseli, Antwerpii, Gandawie, Liege i Louvain-la-Neuve. Jak wyjaśnia Alexandre Hublet, działacz studencki z brukselskiego uniwersytetu ULB, „Tunezyjczycy mieli swoją rewolucję jaśminową, my mamy frytkową”. Zaraz oczywiście zastrzega, że w Belgii nie ma dyktatury. Ale frytki, które podobno zostały tutaj wymyślone, a na pewno najlepiej smakują, są kwintesencją belgijskości. I dlatego stały się symbolem ruchu, który apeluje o zachowanie jedności kraju.

Pozostało 86% artykułu
Społeczeństwo
„Niepokojąca” tajemnica. Ani gubernator, ani FBI nie wiedzą, kto steruje dronami nad New Jersey
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Właściciele najstarszej oprocentowanej obligacji świata odebrali odsetki. „Jeśli masz jedną na strychu, to nadal wypłacamy”
Społeczeństwo
Gwałtownie rośnie liczba przypadków choroby, która zabija dzieci w Afryce
Społeczeństwo
Sondaż: Którym zagranicznym politykom ufają Ukraińcy? Zmiana na prowadzeniu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Antypolska nagonka w Rosji. Wypraszają konsulat, teraz niszczą cmentarze żołnierzy AK