Pracownicy zakładu produkującego podzespoły dla Hondy w mieście Foshan wykazali się w maju 2010 roku rzadko spotykaną w Chinach odwagą. Nie tylko większość z nich wyszła na ulice, żądając lepszych warunków pracy. Stawili także czynny opór, gdy strajk próbowali rozbić przedstawiciele oficjalnego związku zawodowego wspieranego przez Komunistyczną Partię Chin.
Jak wynika z opublikowanego właśnie raportu, w samym 2009 roku w Chinach zanotowano 90 tys. masowych protestów, z czego jedna trzecia to protesty pracowników. Ich liczba najprawdopodobniej stale rośnie. Zdaniem organizacji China Labour Bulletin z Hongkongu, która przygotowała raport, za protestami stoi nowe pokolenie chińskich robotników. Lepiej wykształceni i wykwalifikowani pracownicy nie godzą się już na wykorzystywanie. Domagają się lepszych warunków zatrudnienia i wyższych płac. Organizowanie protestów i strajków ułatwiają im nowoczesne technologie: Internet i telefony komórkowe.
Polski scenariusz?
– China Labour Bulletin to wiarygodna organizacja, a jej raport dobrze opisuje rzeczywistość. 30 lat temu pracownicy, którzy przenosili się ze wsi do miast, byli skłonni podjąć każdą pracę, byle się wyrwać ze wsi. Byli wykorzystywani i traktowani jako tania siła robocza. Nowe pokolenie ma wyższe oczekiwania i lepiej zna swoje prawa – mówi „Rz" dr Yiyi Lu, chińska ekspertka, autorka książki „Pozarządowe organizacje w Chinach. Uzależniona autonomia".
Część zachodnich komentatorów przypomina, że podobny bunt robotników doprowadził do obalenia komunizmu w Polsce. Ale zdaniem współautora książki „Chiny światowym hegemonem?", Antoine Brunet powtórzenie tego scenariusza jest mało prawdopodobne.
– Chciałbym, aby było to możliwe. Niestety większość kalkulacji opiera się na tym, że w Chinach wykształci się klasa średnia, która zażąda zmian politycznych. Tymczasem klasa średnia jest nierozerwalnie związana z partią komunistyczną – podkreśla w rozmowie z „Rz" Brunet. Jego zdaniem to, że Chiny są gospodarczo krajem kapitalistycznym, nie ma wpływu na rozmiękczanie reżimu.