Afrykańskie Laski siostry Rafaeli

Z dziecka pogardzanego niewidomy staje się czymś w rodzaju lidera wspólnoty – mówi polska franciszkanka, założycielka szkoły dla ociemniałych w Rwandzie

Publikacja: 20.10.2012 01:06

Afrykańskie Laski siostry Rafaeli

Foto: materiały prasowe

Nie ma gorszego przekleństwa dla rodziców niż niewidome dziecko. Albo nie, może być jeszcze gorzej. Może jeszcze urodzić się niewidome dziecko albinos. Zresztą obie choroby idą w parze, wielu albinosów cierpi na mniejsze lub większe wady wzroku.

Ludzie wierzą, że pojawienie się w rodzinie niewidomego dziecka oznacza klątwę za grzechy popełnione wobec przodków. Takie dzieci są izolowane, ukrywane przez rodziny, a kiedy dziecko dorośnie, zwykle wysyłane jest na żebry. Chłopiec zostaje żebrakiem, dziewczynka prostytutką. Chyba że jest albinosem, wtedy niewidomy ma dużą szansę zostać zamordowany, bo za jego organy można dostać dobrą cenę.

- Mamy dziewczynkę, która była trzymana w zagrodzie razem z kozami, nie miała wykształconych podstawowych odruchów, na gest przygarnięcia bodła głową jak koza. Nie mówi, nikt jej nie nauczył, powtarza tylko proste słowa – mówi siostra Rafaela.

Siostra Jana Maria prowadzi blog, w którym opisuje inne przypadki:

„Bruna przywiozły do Ośrodka zaprzyjaźnione z nami siostry. Tato chłopca zmarł na AIDS, mama siedzi w więzieniu. Trzecia żona taty przestała się opiekować Brunem, kiedy stracił wzrok. (...) Bruno ma słuch absolutny i niesamowity talent. (...) Ma ambitne plany, chce zostać muzykiem. Uczy się z całych sił, na egzaminach zdobywa najlepsze stopnie. A w wolnych chwilach słucha muzyki. Zwłaszcza ulubionego rwandyjskiego piosenkarza Kizito. Zna wszystkie jego kawałki. "

„Claudine to zwyczajna, rwandyjska nastolatka. Mieszka wraz z siostrą i szwagrem, bo rodzice nie żyją. Pewnego popołudnia siostra prosi ją, by przyniosła banany z ogrodu na wieczorny posiłek. Dziewczynka ścina dorodną kiść, ale nie zauważa zielonego węża oplatającego bananowiec. Wąż pluje jadem prosto w oczy dziecka. Claudine z trudem znajduje drogę do domu, rodzina, zamiast zaprowadzić ją do najbliższego ośrodka zdrowia, bierze kozę i wędruje do szamana. W zamian za kozę, szaman zgadza się leczyć dziewczynkę. Nakłada na oczy ziołowe papki, dokonuje rytualnych nacięć na skroniach. Ale to nie pomaga. Oczy ropieją, a dziewczynka wije się z bólu. Po tygodniu nieudanych prób, rodzina decyduje się zaprowadzić Claudine do szpitala. Mała trafia tam z wysoką gorączką i ogólnym stanem zapalnym. Lekarzom udaje się uratować życie dziewczynki. Na uratowanie wzroku jest już za późno... "

„Eric to jedyny Kongolijczyk, jakiego mamy w szkole. Przywieźli go do nas studenci z Gomy. Zainteresowali się niewidomym chłopcem żebrzącym na ulicach miasta... Eric nie jest sierotą. Jego rodzice rozwiedli się, a nowy mąż mamy nie zaakceptował kalectwa pasierba. Mama oddała więc chłopca biologicznemu ojcu. Ten zabrał syna do lasu i porzucił. Chłopak cudem znalazł drogę do ciotki mieszkającej w pobliżu. Kobieta przyjęła go pod swój dach, ale za cenę codziennego żebrania na utrzymanie całej rodziny. Studenci przekonali ciotkę, że chłopiec powinien być zbadany przez specjalistę. Ze swojej cienkiej, studenckiej sakiewki, wyszperali potrzebny grosz i obcemu dziecku zafundowali podróż do okulisty. Tam dowiedzieli się o naszej szkole. Zdobyli pieniądze potrzebne na przekroczenie granicy i busy. Kupili chłopcu nowe ubranie. Dzwonią do dziś i pytają o postępy Erica..."

Coś poza osobistym bólem

Kibeho to jest Golgota Rwandy. W ludobójstwie w 1994 roku w mieście i okolicach zginęło 25 tysięcy ludzi. Przy kościele parafialnym jest mauzoleum, gdzie zgromadzono kości ofiar, wielu ludzi spłonęło żywcem w tym budynku. Tak często bywało w trakcie tego ludobójstwa. Ludzie uciekali do kościołów, wierząc, że tam są bezpieczni, a mordercy wybijali dziury w murze i wrzucali ogień do środka. Na budynku kościoła widać takie ślady po wybitych dziurach, w środku, w części, gdzie kiedyś było prezbiterium, mieści się kolejne mauzoleum, tam w skrzyniach też są kości ludzi.

Rok po ludobójstwie w Kibeho znajdował się obóz, gdzie nowe władze zgromadziły 100 tysięcy wysiedleńców na terenie wielkości trzech boisk piłkarskich. Głównie byli to Hutu, wśród nich członkowie milicji, które rok wcześniej zabijały Tutsi, ale też zwykli ludzi, którzy ze zbrodnią nie mieli nic wspólnego. To był największy w Rwandzie obóz wysiedleńców. 17 kwietnia burmistrz Butare, regionalnej stolicy, ogłosił, że obóz zostanie zamknięty, nowym władzom chodziło zapewne o oddzielenie sprawców ludobójstwa od pozostałych. Dzień później obóz otoczyły dwa bataliony Patriotycznego Frontu Rwandy, nowej armii Rwandy zdominowanej przez Tutsi. 22 kwietnia w okolicznościach, które do dziś nie są jasne żołnierze otworzyli ogień do uchodźców. Według danych władz żołnierze zabili 330 osób - w samoobronie. Australijscy żołnierze stacjonujący na miejscu twierdzą jednak, że atak był okrutną przeprowadzoną w systematyczny sposób masakrą, w której mogło zginąć co najmniej 4200 ludzi. Gerard Prunier wybitny specjalista od spraw wojny rwandyjskiej ocenia, że w wyniku ataku armii Tutsi na obóz około 20 tysięcy mieszkańców Kibeho, głównie Hutusów „zniknęło".

- Patrząc na ludzi, którzy przeżyli to wszystko zrozumiałam, że oni żyją bez nadziei. Albo stracili całą rodzinę, żyją w samotności nie mogąc pogodzić się z losem, albo — jeśli jakimś cudem przeżyli — nie mają żadnych możliwości zarobkowych, żadnych szans. Z tych powodów zdecydowałam, że szkoła powinna powstać właśnie tutaj w Kibeho. Taki był główny motyw — chcieliśmy zając się odrzuconymi, tymi, którzy nie mają zapewnionych najbardziej podstawowych praw ludzkich. Wierzyłyśmy, że jesteśmy w stanie przerwać zasłonę, za którą oni żyją, rozbić tę skorupę, która ich otacza. Nie chodzi o to, żeby zapomnieli o tym, co przeszli, bo to niemożliwe, ale by byli w stanie odczuć coś poza osobistym bólem.

Parasol ochronny od Marii Kaczyńskiej

Siostra Rafaela (Urszula Nałęcz) jest w zgromadzeniu Franciszkanek Służebnic Krzyża od 1954 r. Pracowała w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Laskach, potem w 1989 r. wyjechała do Indii tworzyć tamtejszą placówkę misyjną sióstr z Lasek. Drugą zagraniczną szkołą Franciszkanek była placówka Siloe na północy RPA, w której polskie siostry zaczęły pracować w 2002 r. i którą ostatecznie przejęły od belgijskiego zgromadzenia zakonnego. W lipcu 2006 r. namówiona przez znajomych m. in. lekarza i misjonarza, dziś arcybiskupa Henryka Hosera, wyjechała do Rwandy, aby tam tworzyć rwandyjskie Laski.

- Najpierw był parotygodniowy rekonesans — wspomina siostra Rafaela. — W Rwandzie jest 20 tysięcy niewidomych. Ich sytuacja była fatalna, jedna szkoła integracyjna dla niepełnosprawnych w Rwamagana we wschodniej prowincji miała zapewnić opiekę wszystkim. Nie było żadnych udogodnień dla dzieci niewidomych, nawet szafek nie mieli, maszyny brailowskie stały niezabezpieczone przed kurzem. Na 250 niepełnosprawnych uczniów 95 to byli niewidomi, ale nie mieli najmniejszych szans na normalny rozwój.

Po powrocie do RPA s. Rafaela dostała zgodę przełożonej generalnej Zgromadzenia na tworzenie ośrodka w Rwandzie.

- Matka powiedziała: „Daję ci błogosławieństwo, ale nie stać nas na wsparcie finansowe, niech siostra sama szuka sponsorów".

W lipcu 2006 r. s. Rafaela zaczyna szukać pieniędzy w Polsce. — Na spotkaniach mówiłam przyjaciołom o naszych planach. W ten sposób dotarłam do kancelarii prezydenta, nieżyjąca już pani dyrektor protokołu Izabela Tomaszewska najpierw sama mnie przyjęła, a potem przygotowała audiencję u pani Marii Kaczyńskiej. Pani Kaczyńska bardzo się przejęła całym problemem i powiedziała, że wprawdzie nie prowadzi fundacji i nie zamierza jej zakładać, ale wspomoże nas, da nam coś w rodzaju parasola ochronnego. I tak rzeczywiście było, pani prezydentowa bardzo mocno zaangażowała się w projekt, zawsze mogliśmy liczyć na jej wsparcie i w bardzo dużym stopniu to dzięki niej powstała ta szkoła.

Od sierpnia do grudnia 2006 s. Rafaela załatwia sprawy organizacyjne. Na początek kupuje pół hektara ziemi należące do kobiety, której mąż i rodzice zginęli w ludobójstwie. — Ta pani tak cierpiała, że z dziećmi przeniosła się do Kigali, jej pole leżało odłogiem, i my je kupiliśmy. Architekt przygotował plany, uzyskałyśmy od burmistrza pozwolenie na budowę, zarejestrowałam stowarzyszenie, co było niezbędne według prawa rwandyjskiego, zwarłam umowę z miejscowym biskupem, który wydał pozwolenie na nasze istnienie na tym terenie. -

Stosunki państwo Kościół w Rwandzie są skomplikowane. Rola księży i sióstr katolickich w ludobójstwie była niejednoznaczna — wielu z nich zginęło broniąc swoich parafian, były też przypadki zachowań haniebnych, wydawania parafian Tutsi na śmierć, współpracy z ludobójcami. Obecne władze Rwandy Kościół tolerują widząc w nim ostoję społecznego spokoju i ważne miejsce, gdzie podejmowane są rzeczywiste próby pojednania między Tutsi a Hutu. Jednak dochodzi także do prześladowań duchownych, którzy występują przeciwko władzom. - My nie mamy problemów z władzą - mówi siostra Rafaela. - Zapewne dlatego, że nie mamy historycznych zaszłości, nie było nas tu wcześniej.

W grudniu 2006 dossier dotyczące szkoły w Kibeho trafiło do kancelarii Marii Kaczyńskiej. — Kilka tygodni potem dostałam zaproszenie z Departamentu Współpracy Rozwojowej, kierował nim wówczas pan Jerzy Pomianowski. Przez ponad godzinę opowiadałam mu jak sobie wyobrażam przyszłość. Na końcu zapytał: jakiego udziału MSZ oczekuje siostra przy finansowaniu projektu? Ja mu odpowiedziałam, że nic nie oczekuję, mogę tylko prosić, każda pomoc będzie bezcenna. — To my bierzemy 100 procent — powiedział pan Pomianowski. Ja zamarłam z wrażenia, wyobrażam sobie jak musiała go rozbawić moja mina.

To był początek 2007 roku, nastąpiły kolejne wizje lokalne przeprowadzone przez MSZ, s. Rafaela, która przez pierwsze dwa lata pracowała w Kibeho zupełnie sama, dokupiła trochę ziemi, wreszcie na budowę weszły buldożery. Do końca lipca 2008 były gotowe dwa budynki z czterech zaplanowanych. We wrześniu 2008 roku szkoła przyjęła pierwszych uczniów, od stycznia zaczęła się nauka w pełnym wymiarze. Oficjalne otwarcie szkoły, z udziałem ministra Sikorskiego miało miejsce we wrześniu 2009 roku.

Polski MSZ, zgodnie z obietnicą zapłacił za całą budowę szkoły w Kibeho, do dziś jest to największy i najbardziej udany polski projekt pomocowy, na który wydano ponad 1 mln euro. Co najważniejsze dla sióstr, a zwłaszcza rwandyjskich dzieci, zmiana rządu w Polsce nie wpłynęła w żaden sposób na wspieranie szkoły, w tym roku MSZ przeznaczył kolejne 263 tys. złotych, między innymi na budowę pompy głębinowej w szkole i siostry w dalszym ciągu mogą liczyć na wsparcie z polskiego budżetu pomocowego.

- Pani Maria Kaczyńska planowała przyjechać do Rwandy w maju 2010 r., aby zobaczyć ośrodek, do powstania którego tak bardzo się przyczyniła. Niestety, nigdy nie zobaczy naszej szkoły...

Przywracanie godności

Dziś w Kibeho uczy się 92 dzieci, kolejnych 15 czeka w kolejce do przyjęcia. Na ukończeniu jest nowy budynek szkoły, jej renoma rośnie w całej Rwandzie i nie tylko.

Kryteria naboru dzieci są dwa. Po pierwsze — dziecko musi być niewidome, po drugie — największe szanse na przyjęcie mają dzieci z najbiedniejszych rodzin. W Kibeho za roczną naukę dziecka rodzic płaci 6 tys. franków, czyli ok. 10 dolarów. Bogatsi odsyłani są do szkoły integracyjnej w Rwamagana, której poziom polepszył się, ale również czesne jest wysokie. W szkole oprócz trzech polskich siostr (Rafaeli, Jany Marii i Fabiany) pracuje 56 miejscowych w tym 10 nauczycieli wyszkolonych przez polskie siostry. W listopadzie do Kibeho przyjadą dwie hinduskie Franciszkanki Służebnice Krzyża, by wspomóc personel. Ciągle obecni są też w Kibeho polscy woluntariusze.

- Początkowo stosunek miejscowych do nas był nieufny. Teraz wiedzą, że zatrudniamy lokalnych mieszkańców, kupujemy produkty od rolników, stosunki z ludźmi są bardzo dobre - mówi s. Rafaela.

Pytam jaki jest cel istnienia szkoły. — Jeżeli zwracamy naszym uczniom dzieciństwo, jeśli udaje się choć trochę przywrócić im poczucie bezpieczeństwa i zmienić stosunek ludzi w Rwandzie do ociemniałych, to już jest ogromny sukces i spełnienie moich marzeń. Musimy uczyć je zawodu, chcemy stworzyć w Rwandzie rynek pracy niepełnosprawnych.

Jak mówi s. Rafaela zmiany już nastepują: — Kiedy dzieci jadą do siebie na wakacje schodzi się cała wioska, by zobaczyć, że dziecko niewidome umie czytać i pisać. Na dodatek mówi po angielsku, ma własną tabliczkę brailowską, umie wypleść koszyk, albo zrobić zabawkę z materiału i tę zabawkę rodzina może sprzedać — to wzbudza to powszechny podziw. Z dziecka odrzuconego i pogardzanego niewidomy staje się czymś w rodzaju lidera wspólnoty, dziecku przywracana jest godność, a rodzina zaczyna do cenić.

Bardziej potrzebna niż w Europie

- Siostra Rafaela nie jest najłatwiejsza osobą do współpracy — mówi mi jeden z polskich księży pracujących w Rwandzie. — Jak się na coś uprze, to po prostu nie ma szans jej tego wyperswadować i potem idzie do celu jak burza. Oczywiście, że niektórym ludziom to się nie podoba. Nie podoba się, że dostaje pieniądze z MSZ, że potrafi je zebrać. Niektórzy się jej boją, inni szepczą za plecami.

Zapewne nie z taką postawą kojarzą zakonnicę. Tylko że gdyby siostra Rafaela nie była taka jak jest, to Kibeho nigdy by nie powstało. Do tego przedsięwzięcia niezbędna była determinacja. Ona jej ma aż w nadmiarze.

- Ja wiem, że są różne reakcje — mówi s. Rafaela. — Jednym przeszkadza moja osoba, innym fakt, że my mamy pieniądze z MSZ, a inni nie mają. Mój Boże, zawsze znajdzie się ktoś, kto narzeka. Tylko że ja nie wydaję tych pieniędzy na mój dom zakonny, tylko przeznaczam na potrzeby tych, których nikt nie wspiera. Wszystko co robię jest powrotem do nauk, które odebrałam od Matki Czackiej. Jestem w Zgromadzeniu od 58 lat, działam w myśl charyzmatu naszego Zgromadzenia. W Rwandzie potrzebna jestem bardziej niż w Europie i dlatego tam pracuję. Bo kolor skóry nie zmienia wartości człowieka.

Siostra Rafaela Urszula Nałęcz została laureatką tegorocznej 9 edycji Polskiej Nagrody im. Sergio Vieira de Mello, Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka. Nagroda jest ustanowiona z inicjatywy Stowarzyszenia Willa Decjusza w Krakowie.

Pracująca w Kibeho Siostra Jana Maria prowadzi blog na temat szkoły pod adresem

http://szkolawkibeho.blogspot.com

Osoby zainteresowane „Adopcją serca" i wsparciem finansowym szkoły w Kibeho mogą wpłacać na konto

ZGROMADZENIA SIÓSTR FRANCISZKANEK SŁUŻEBNIC KRZYŻA z dopiskiem — dla szkoły w Rwandzie

ul. Piwna 9/11,00-265 Warszawa

PKO BP SA. 8 Oddział / Warszawa Pl. Bankowy 2

nr konta:

36 1020 1013 0000 0902 0120 3744

Nie ma gorszego przekleństwa dla rodziców niż niewidome dziecko. Albo nie, może być jeszcze gorzej. Może jeszcze urodzić się niewidome dziecko albinos. Zresztą obie choroby idą w parze, wielu albinosów cierpi na mniejsze lub większe wady wzroku.

Ludzie wierzą, że pojawienie się w rodzinie niewidomego dziecka oznacza klątwę za grzechy popełnione wobec przodków. Takie dzieci są izolowane, ukrywane przez rodziny, a kiedy dziecko dorośnie, zwykle wysyłane jest na żebry. Chłopiec zostaje żebrakiem, dziewczynka prostytutką. Chyba że jest albinosem, wtedy niewidomy ma dużą szansę zostać zamordowany, bo za jego organy można dostać dobrą cenę.

Pozostało 96% artykułu
Społeczeństwo
„Niepokojąca” tajemnica. Ani gubernator, ani FBI nie wiedzą, kto steruje dronami nad New Jersey
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Właściciele najstarszej oprocentowanej obligacji świata odebrali odsetki. „Jeśli masz jedną na strychu, to nadal wypłacamy”
Społeczeństwo
Gwałtownie rośnie liczba przypadków choroby, która zabija dzieci w Afryce
Społeczeństwo
Sondaż: Którym zagranicznym politykom ufają Ukraińcy? Zmiana na prowadzeniu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Antypolska nagonka w Rosji. Wypraszają konsulat, teraz niszczą cmentarze żołnierzy AK