Luksusowe porsche spłonęło w piątek jak zapałka w ulubionej dzielnicy buntowników Kreuzberg, podobnie było z mercedesem klasy S. Jak policzono, był 54. samochodem, który w tym roku podpalili nieznani sprawcy. Najgorzej było ze środy na czwartek – płomienie strawiły kilkanaście aut. Młodzi lewicowcy protestowali w ten sposób przeciwko akcji policji, która wdarła się do jednego ze zrujnowanych budynków zasiedlonych nielegalnie przez członków różnych organizacji lewicowych.

Walczymy o wolne przestrzenie w mieście, przeciwko kapitalistom, którzy chcą je przejąć, aby wybudować tam luksusowe domy i odgrodzić się od reszty społeczeństwa – tłumaczy Lutz Karstensen z ruchu Wir Bleiben Alle (Wszyscy Pozostaniemy). Skupia przedstawicieli wielu berlińskich organizacji radykalnych. Wyznają ideologię Che Guevary, Mao, Marksa czy Trockiego. Łączy ich przekonanie, że sprawiedliwy świat można zbudować jedynie za pomocą siły i w wyniku zwycięskiej walki z kapitalistycznym państwem. Z ocen kontrwywiadu wynika, że gotowych do użycia przemocy jest w Niemczech 6 tysięcy członków takich organizacji.

Głównym terenem ich działania jest Kreuzberg, malownicza dzielnica Berlina, gdzie sklepy i setki knajp otwarte są nawet nocą. To tutaj toczą się regularne bitwy z policją w dniu Święta Pracy. W tym roku o mały włos nie wpadł w ręce młodych bojowników uzbrojonych w kamienie i koktajle Mołotowa sam szef berlińskiej policji Dieter Glietsch. – Liczyliśmy się z protestami lewicowych ekstremistów i dlatego udało nam się szybko przeprowadzić środową akcję wyprowadzenia nielegalnych lokatorów z przeznaczonego do rozbiórki budynku – tłumaczył w czwartek. Policja nie przewidziała jednak, że w akcie zemsty zapłoną samochody.

W Berlinie jest 10 tysięcy pustych mieszkań. Dlaczego nie moglibyśmy ich zasiedlić? – pyta Lutz Karsersten. Przypomina, że podobny ruch działał w latach 60., a jednym z jego uczestników był późniejszy szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer.

Stefan Lamby, ekspert od lewicowego terroryzmu, nie dostrzega żadnych związków pomiędzy wydarzeniami sprzed lat a działalnością dzisiejszych lewicowych ekstremistów. Socjologowie i politolodzy są zgodni, że ich aktywność nie jest początkiem jakiegoś szerszego ruchu, który mógłby się rozprzestrzenić na całe Niemcy. – Nie ma dziś takich grup terrorystycznych jak Frakcja Czerwonej Armii (RAF) czy Komórki Rewolucyjne (RZ) – konkluduje niemiecki kontrwywiad w niedawnym raporcie. Media przypominają jednak, że początkiem działalności RAF było podpalenie domu towarowego we Frankfurcie nad Menem