Eksperci tłumaczą, że nie jest tak, iż liczba miejsc pracy w gospodarce jest reglamentowana. Tak naprawdę najlepiej dla niej (a więc i dla samych obywateli), jeśli pracują wszyscy, którzy mogą.
– Jeśli osoby zdolne do pracy nie są aktywne, a tak się dzieje, jeśli masowo wysyłamy na wcześniejsze emerytury stosunkowo młodych ludzi, jest to dla gospodarki strata – zauważa Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan.
Większa liczba pracujących to także wyższe wpływy do budżetu (niższe podatki) oraz wyższy popyt na dobra i usługi. A właśnie od popytu zależy kondycja firm i dynamika tworzenia miejsc pracy. Jeśli mają komu sprzedawać wytworzone przez siebie dobra i usługi, to inwestują, rozwijają się i zatrudniają.
To, na co zwracają uwagę ekonomiści, potwierdzają polskie doświadczenia. Na początku tego wieku mieliśmy rekordową liczbę osób na świadczeniach społecznych (emerytury, renty, świadczenia przedemerytalne). Miejsc pracy powinno więc być pod dostatkiem. Nic z tego – w lutym 2003 r. wskaźnik bezrobocia osiągnął historyczne maksimum. Wynosił 20,7 proc.
Wysyłanie na wcześniejsze emerytury przynosi nie tylko straty ekonomiczne, ale i społeczne. Prof. Anna Giza-Poleszczuk w raporcie z badań „Dezaktywizacja osób w wieku okołoemerytalnym" przytacza wstrząsające wyznania osób, które skorzystały z wcześniejszej emerytury. Badacze najpierw pytali je o wyobrażenie życia po zakończeniu pracy. „Psychiczny odpoczynek, nie ma tej nerwowości", „Mam urlop cały rok" – odpowiadają respondenci. Później przytaczane są relacje osób, które przeszły już na ten „urlop". Mówią: „Jak człowiek idzie na emeryturę, to jest znak śmierci"; „Jak pójdę na emeryturę, to już jest po życiu".
Badacze zwracają uwagę, że często osoby w starszym wieku mitologizują sobie okres emerytury, a później czują się zmarginalizowane, niepotrzebne, mało aktywne. Nie zawsze tak jest, ale zdarza się w wielu przypadkach. – Jeśli chcemy otrzymać jakiekolwiek świadczenia na starość, musimy pracować dłużej i likwidować przywileje. Już teraz do wypłaty emerytur dokładamy kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Co się stanie, gdy pogorszy się sytuacja demograficzna? – pyta retorycznie Mordasewicz.