Sejm przyjął przed tygodniem ustawę odwracającą reorganizację sądów autorstwa byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Trafiła do Sejmu jako projekt, pod którym podpisali się obywatele. Jednak wcale nie świadczy to o rosnącej roli obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej. Bo ta maleje, co pokazują dane, do których dotarła „Rz”.
W 2012 roku zarejestrowało się tylko siedem komitetów zbierających podpisy pod takimi projektami. Jeśli wziąć pod uwagę liczbę komitetów, które starały się o rejestrację (w ubiegłych latach nie wszystkim się ona udała z powodów formalnych), był to najgorszy rok od czasów objęcia rządów przez PO w 2007 roku. Przykładowo w 2010 roku takich komitetów było 11, a rok później – 12.
Równie zły jak poprzedni, może okazać się rok 2013. Dotąd zarejestrowały się tylko trzy komitety, jako ostatni – walczący o zakaz pracy w placówkach handlowych w niedzielę. Pozostałe chcą zaostrzenia prawa aborcyjnego i ustanowienia dnia pamięci męczeństwa Kresowian w rocznicę krwawej niedzieli na Wołyniu 11 lipca 1943 roku.
Dlaczego obywatele coraz rzadziej korzystają z przysługującej im inicjatywy? Zdaniem Jakuba Płażyńskiego, który w 2010 roku koordynował zbiórkę podpisów pod projektem ustawy ułatwiającej powrót do ojczyzny Polakom z byłych republik ZSRR, demotywująco działa brak zainteresowania takimi projektami w Sejmie. – Z doświadczenia wiem, ile trzeba włożyć pracy w rejestrację komitetu i zebranie podpisów. Ta praca nie jest doceniana, a posłowie pozwalają projektom umrzeć śmiercią naturalną – komentuje.
By projekt trafił do parlamentu, zarejestrowany przez marszałka Sejmu komitet musi zebrać 100 tysięcy podpisów. Ma na to jedynie trzy miesiące. Dlatego zbieranie podpisów pod ustawą repatriacyjną wspierała kampania telewizyjna. Przedstawiano to jako realizację testamentu zmarłego w katastrofie smoleńskiej Macieja Płażyńskiego, byłego marszałka Sejmu i ojca Jakuba Płażyńskiego. Choć pod ustawą podpisało się 215 tys. osób, projekt przeszedł w Sejmie dopiero pierwsze czytanie.