Szef MON nie ma ostatnio dobrej prasy i niechęć do gry w piłkę nożną nie ma z tym nic wspólnego. Śmierć kapitana Daniela Ambrozińskiego w Afganistanie uruchomiła lawinę oskarżeń pod jego adresem. Najpierw wystąpił generał Waldemar Skrzypczak, który zarzucił „wojskowym biurokratom” blokowanie zakupów sprzętu dla żołnierzy. Wybuchł skandal. Politycy uznali, że generał podważył konstytucyjną zasadę cywilnej kontroli nad armią. – Ale część jego zarzutów jest zasadna – dodawali posłowie opozycji.
Oliwy do ognia dolała wdowa po zabitym kapitanie, która mówiła, że żołnierze za własne pieniądze muszą kupować sobie podstawowe wyposażenie, takie jak kamizelki kuloodporne, a w niektórych bazach zwyczajnie brakuje jedzenia.
[wyimek]Wiedziałem, że kierowanie MON nie będzie łatwe, ale nie sądziłem, że problemów będzie tak wiele - Bogdan Klich [/wyimek]
– Przecież to nieprawda – mówi poirytowany minister Klich. – Żołnierze nie skarżą się, że porcje są za małe. Sam to sprawdziłem podczas pobytu w naszych bazach w Afganistanie. A jeżeli chodzi o sprzęt, to nasz kontyngent jest wyposażony na poziomie kontyngentu holenderskiego, choć jeszcze nie amerykańskiego.
Nominacja Bogdana Klicha w 2007 r. na szefa MON była zaskoczeniem dla wielu. W PO szeptano, że premier Donald Tusk nie dał tej funkcji Bogdanowi Zdrojewskiemu, bo nie chciał dopuścić, by nadmiernie wzmocnił się on politycznie. Dlatego wymyślił mało wówczas znanego i pozbawionego politycznego zaplecza Klicha. Sam minister podkreśla jednak, że przez kilka lat przygotowywał się do objęcia tego stanowiska. – Byłem wiceministrem obrony u Janusza Onyszkiewicza i Bronisława Komorowskiego, a w Sejmie i Parlamencie Europejskim pracowałem w komisjach Obrony i Bezpieczeństwa – mówi.