Nasza gazeta przyniosła w czwartek informację o prawdziwym cudzie na polskich drogach: w 2025 r. zginęło na nich o 1/5 mniej osób niż rok wcześniej. Fachowcy widzą wiele przyczyn tego cudu: od podniesionych stawek mandatów, poprzez podwojenie liczby odcinków pomiaru prędkości, po deszczową w tym roku pogodę.
Tyle że mandaty skoczyły w górę w 2023 r. Odcinków z pomiarem prędkości, mimo podwojenia ich liczby, w całym kraju jest zaledwie 70. Tyle co kot napłakał, gdy wziąć pod uwagę, że długość samych dróg krajowych to blisko 20 tys. km. W tej sytuacji najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem cudu jest deszcz, który skłania do zdjęcia nogi z gazu.
Przecież in gremio nie zaczęliśmy przestrzegać limitów prędkości, o czym przekonuje się każdy, kto wraca autem z wakacji nad Morzem Śródziemnym czy w krajach bałtyckich. Wszędzie tam Polacy jadą wolno, jak Pan Bóg i kodeks drogowy przykazał. Ale gdy tylko przekroczą granicę umiłowanej ojczyzny, wstępuje w nich diabeł. Łamiemy przepisy, jakby to był akt sprzeciwu wobec zaborców i jakby prawo ruchu drogowego uchwalił nam nie polski Sejm, ale car pod rękę z kajzerem i c.k. Habsburgiem.
Nie przerażają nas serwisy radiowe ociekające w weekendy krwią ofiar wypadków. Ani też budzące powszechne oburzenie zabójstwa drogowe, bo tak należy nazwać słynne wypadki spowodowane przez piratów na A1 czy Trasie Łazienkowskiej. Zero w nas autorefleksji, jakby plaga śmierci na drogach dotyczyła innej planety, a nie nas samych i naszego kraju. Może nazwać go Polska Rzeczpospolita Piratów Drogowych?