Podczas gdy premier szuka sposobu na pijaków za kierownicą i zmniejszenie liczby śmiertelnych wypadków w obowiązkowych alkomatach w autach, okazuje się, że istnieją tańsze sposoby na ograniczenie śmierci na drogach. Wystarczy, że policja weźmie się za prewencję i częstsze kontrole. Udowadnia to przykład Warszawy, gdzie 10 lat temu piraci zabijali 140 osób rocznie. Dziś liczba wypadków śmiertelnych jest trzy razy mniejsza – średnio 50 rocznie (w 2004 r. było ich 142, w 2012 r. – 59).
– Nie wydawaliśmy milionów na alkomaty. Badaliśmy, gdzie, w jakich dniach i godzinach najczęściej dochodziło do wypadków, i stawialiśmy tam patrole – wyjaśnia Wojciech Pasieczny, emerytowany inspektor Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji, dziś biegły sądowy. – Uruchomiliśmy też akcję „Trzeźwy poranek" i obowiązkowe kontrole alkomatem wszystkich kierowców zatrzymywanych nocą. Poskutkowało – dodaje.
Od dziesięciu lat policja korzysta z tych samych programów prewencyjnych
Pasieczny i Jacek Zalewski (ówczesny naczelnik drogówki) wojnę piratom drogowym wypowiedzieli w październiku 2003 r., kiedy pijany kierowca staranował na przejściu dla pieszych na stołecznych Bielanach 67-letnią kobietę i jej wnuczęta – ośmioletniego Michała i sześcioletnią Anię.
Po tym wypadku policjanci zwiększyli liczbę wyrywkowych kontroli trzeźwości. Ale spektakularną akcję uruchomili w maju 2004 r., miesiąc po śmierci policjanta drogówki Tomasza Skrońskiego, który został rozjechany przez pirata. Funkcjonariusze w stolicy dostali ulotki ze zdjęciami z wypadków, do których doszło na ulicach Warszawy. Na fotografiach widać było m.in. leżące pod folią ciało rozjechanego pieszego. Ulotki dołączali do mandatów.