Wydawało się, że forma polskich siatkarzy pozwala mieć nadzieję na sukces w finale Ligi Narodów. Zawodnicy prowadzeni przez Nikolę Grbicia dali powody do optymizmu zwycięstwami w fazie grupowej. W tej sytuacji porażka z Amerykanami, a zwłaszcza trzeci set, boli jeszcze bardziej i zostanie długo w pamięci, gdyż różnica między obiema drużynami była ogromna.
Czytaj więcej
W tym meczu naszym siatkarzom wychodziło niemal wszystko. Polacy grali równo, spokojnie i zasłużenie pokonali Włochów 3:0.
– Niestety, nie jestem do końca zaskoczony tym, jak to wyglądało. Amerykanie mają przewagę nad nami, bo grają od dłuższego czasu w niezmienionym składzie. Nawet kiedy do drużyny wchodzi nowy zawodnik, to reprezentacja USA gra swoim systemem i praktycznie niezmienioną taktyką: mocna zagrywka z wyskoku, częsty atak ze środka i tzw. pipem, czyli z szóstej strefy. Mają też szybkie skrzydła, a do tego świetnie działa u nich współpraca bloku i obrony. Są skuteczni i konsekwentni. Gdybyśmy w pierwszych dwóch setach zagrali trochę inaczej, mieli więcej szczęścia, to wynik mógł być inny. Amerykanie, gdy prowadzili 2:0, poczuli się jednak pewniej i zaczęli do nas strzelać jak do kaczek. Przyjmuje się, że jeśli na jednego asa przypadają dwie zepsute zagrywki, jest to dobry współczynnik, a tutaj było to niemal jeden do jednego – ocenia w rozmowie z „Rz” Marcin Możdżonek, były kapitan reprezentacji Polski.
Mecz na początku był wyrównany, ale gracze USA byli lepsi w końcówkach setów, kiedy trzeba było wrzucić wyższy bieg i jednocześnie wykazać się odpornością psychiczną. W takich chwilach przydaje się doświadczenie i zgranie, którego Polakom jeszcze brakuje.
– Decydowały detale. My mamy nową reprezentację, która szuka swego stylu. W roku olimpijskim tego stylu w ogóle nie widziałem, ale od kiedy z drużyną pracuje Nikola Grbić, to się zmienia. Przegraliśmy z Amerykanami boleśnie, ale nie ma co rozpaczać. Wprost przeciwnie – to dobra nauczka na przyszłość – mówi Marcin Możdżonek.