Radni miasta mają uchwalić dziś nowe zasady naliczania sobie diet. Nieco bardziej restrykcyjne i dyscyplinujące niż do tej pory. Od września kryterium ma być proste – nie pracujesz, nie zarabiasz. Nie wszyscy jednak są z tego zadowoleni.
Radny miasta może otrzymać maksymalnie 2,5 tys. zł miesięcznie. Od tej ryczałtowej kwoty do tej pory odliczało się każdemu indywidualnie odpowiednią sumę za nieobecność na sesji lub komisji. Ale niewiele – po 10 – 15 proc. I tylko za te nieusprawiedliwione. A ponieważ zazwyczaj radny jakoś absencję wytłumaczył, odliczenia były symboliczne.
Według nowego systemu opracowanego przez radnych Platformy znacznie trudniej będzie uzbierać pełną dietę.
Ma być podzielona na trzy części. 30 proc. dostaną wszyscy radni jako ekwiwalent za pracę, którą trudno zmierzyć (dyżury, interpelacje, pytania), ale tylko pod warunkiem, że pojawią się przynajmniej na jednej sesji w miesiącu. – Jeśli ktoś nie przyjdzie na żadną, nie dostanie nic – kwituje szef klubu PO w Radzie Warszawy Jarosław Szostakowski. – Myślę, że to sprawiedliwe i dyscyplinujące.
35 proc. diety radny dostanie za komisje i sesje uroczyste. A kolejne 35 proc. zależeć będzie od aktywności na sesjach. Nie wystarczy już tylko podpis na liście obecności. Bywało, że radni wpadali rano na obrady, składali podpis i znikali na długie godziny albo przychodzili wieczorem i zgarniali dietę, jakby byli cały dzień. Teraz część diety będzie zależała od głosowań. – Każdego miesiąca na podstawie elektronicznego systemu zostanie wyliczona średnia przypadająca na jedno głosowanie i radnym będzie się odliczać odpowiednią kwotę. A jeśli wezmą udział w mniej niż jednej czwartej głosowań, ta część diety wyniesie dla nich zero – wyjaśnia Szostakowski.