Ta zmiana dostarczyła dużo wyzwań organizacyjnych. Są samorządy, które sobie dobrze radzą, ale są np. gminy, które nawet nie chciały dotąd skorzystać z rządowego programu "Radosna szkoła", w którym dofinansowujemy budowanie placów zabaw i zakup zabawek edukacyjnych dla szkół podstawowych, żeby były lepiej przygotowane do przyjęcia dzieci. Pytanie, dlaczego niektóre samorządy nawet nie skorzystały z tej części programu – wyposażenie szkolnych miejsc zabaw – gdzie nie jest wymagany wkład własny? Czy z niezaradności, czy ze sprzeciwu wobec reformy? Zbieramy teraz informacje: z czym samorządy sobie nie radzą i dlaczego, by zaproponować jeszcze rozwiązania, które pomogą wprowadzać tę zmianę.
Co jeszcze zmieniło się na plus w szkołach?
Wprowadziliśmy obowiązek, że w szkole ma być ciepła bieżąca woda i mydło oraz szkoła ma zapewnić uczniom miejsca do przechowywania swoich rzeczy.
Dzieci nadal noszą ciężkie tornistry.
Mieliśmy świadomość tego, że nie uda się we wszystkich szkołach i samorządach od razu np. kupić szafek czy przygotować jakichś miejsc do przechowywania podręczników i przyborów w klasie. Dlatego ten obowiązek wchodzi wraz z nową podstawą programową, czyli od września szkoły muszą zapewnić możliwość zostawiania podręczników czy stroju na WF uczniom z klas I – III i wszystkim uczniom w gimnazjum.
Zmieniają się programy nauczania. Gimnazjaliści ostatnich klas będą pierwszymi, którzy za rok zaczną się uczyć w zreformowanych liceach. Ich wykształcenie ogólne zakończy się na I klasie liceum.
Protestuję przeciwko takiemu stwierdzeniu. Nowa podstawa programowa daje pakiet wiedzy ogólnej każdemu uczniowi: temu, który pójdzie do szkoły zawodowej, i temu, który wybierze liceum. Tego przedtem nie było. Inaczej uczono uczniów w zawodówkach, a inaczej w liceach. Teraz w szkole zawodowej uczeń będzie poznawał dokładnie ten sam materiał z fizyki, historii czy geografii co w I klasie liceum.
A co z licealistami?
Licealista oprócz tej wiedzy ogólnej, którą otrzyma także uczeń szkoły zawodowej, będzie dalej pogłębiał swoje kształcenie. Będzie miał jeszcze więcej godzin języka polskiego, matematyki i języka obcego niż uczeń zawodówki. Wybierze też przedmioty rozszerzone, które przygotują go do studiów, oraz będzie mógł mieć różne przedmioty uzupełniające.
Co z uczniami, którzy nie wybiorą rozszerzonej historii?
Jeśli licealista nie wybierze historii jako przedmiotu rozszerzonego, to będzie – w ramach bloku "Historia i społeczeństwo" – uczyć się historii w sposób dla niego atrakcyjny, poznawać wybrane wątki historii, które go zainteresują. Więc historią będzie interesował się aż do matury, a nie jak dotąd tylko ją "miał". Chodzi o to, by szkoła była ciekawa, a nie uczyła w telegra- ficznym skrócie wszystkiego. Poza tym każdy uczeń – również zawodówki – będzie miał pogłębiony kurs historii najnowszej, której dotąd nigdy w szkole porządnie nie uczono z powodu braku czasu.
Nauczyciele gimnazjów od września mają indywidualnie pracować z każdym uczniem. Jak to robić w 30-osobowej klasie?
Jest to możliwe. Pamiętam, że jako młoda nauczycielka matematyki dość szybko zorientowałam się, że jak mówię do wszystkich w klasie, to mówię „do nikogo". Bo część uczniów za mało wie, żeby zrozumieć bieżący materiał i trzeba najpierw uzupełnić podstawowe braki w ich wiedzy, a część jest zdolniejsza, nudzi się i wymaga czegoś więcej. Przygotowywałam więc dla uczniów różne zadania: łatwiejsze dla słabszych i trudniejsze dla zdolniejszych. Chodziło mi o to, żeby każdy był w stanie osiągnąć postęp, rozwijać się. Raz mówiłam bardziej do jednych, a raz do drugich. Wielu nauczycieli w szkołach też tak robi.
Czemu więc trzeba było to zapisać w rozporządzeniu?
Chodzi nam o to, żeby nie tylko był to sposób pracy części nauczycieli, ale obowiązkowe zadanie szkoły. Chcemy, by szkoły dostrzegały, że każde dziecko ma potencjał, jest w jakimś kierunku bardziej uzdolnione i trzeba myśleć, jak pomóc te uzdolnienia rozwijać, np. na zajęciach dodatkowych w szkole lub poza nią. Podkreślamy też, że trzeba szczególnie wesprzeć naukę dzieci, które mają trudności. Mamy sygnały od rodziców dzieci niepełnosprawnych, że nie zawsze szkoły organizują dla nich zajęcia w sposób odpowiedni do potrzeb, nie zawsze zasięgają porady specjalistów. Teraz szkoła musi pomyśleć o zatrudnieniu specjalistów albo doradzić rodzicom, do jakiej placówki się udać, jeśli dziecko ma problem.
Dlaczego szkoła ma wziąć odpowiedzialność za odkrywanie zdolności czy kłopotów dziecka?
Nauczyciel jest takim, można powiedzieć, lekarzem pierwszego kontaktu. Taki mamy ustrój szkolny w Polsce. Konstytucja mówi, że każde dziecko trafia do obowiązkowej edukacji. W związku z tym każde dziecko trafia do tego nauczyciela - lekarza pierwszego kontaktu, i ten pierwszy kontakt ma służyć temu, żeby ocenić, czy szkoła sama da radę rozwinąć jego zdolności lub pomóc w trudnościach, czy też potrzebuje specjalistów. Ten pierwszy kontakt nauczyciela z rodzicami ma dać odpowiedź na pytania, czy szkoła jest w stanie pomóc dziecku, czy też potrzebni są lepsi specjaliści, których w tej szkole nie ma.
Dlaczego MEN nie przewidział więc dodatkowych pieniędzy na etaty dla specjalistów?
Jest subwencja edukacyjna, w jej ramach wygospodarowuje się środki na pracę specjalistów, zależnie od potrzeb, a na edukację ucznia niepełnosprawnego subwencja jest dużo większa. Nie chodzi o to, by w każdej szkole, np. w takiej, w której jest 50 uczniów i ani jednego z wadą wymowy, był etat logopedy. Ale jeśli trafi do tej szkoły dziecko, które ma problem, to wtedy trzeba sięgnąć na przykład po specjalistę z poradni.
Wychowawczyni gimnazjum na Śląsku mówi: "Gdybym chciała zastosować się do rozporządzenia MEN, to każdemu dziecku w blisko 30-osobowej klasie musiałabym dodać jakieś zajęcia albo załatwić wizytę u specjalisty. Każdy uczeń ma jakiś problem: jeden z fizyką, a drugi jest zamknięty w sobie. Ale taka pomoc jest niewykonalna. Nie tylko dlatego, że nauczycielom braknie czasu, ale dzieci nie chcą zostawać na dodatkowe zajęcia po lekcjach".
Jak przekona pani tę nauczycielkę, że to, czego chce MEN, jest realne?
Kiedyś, sama ucząc matematyki dość liczne klasy, przygotowywałam różne zadania dla uczniów mniej i bardziej zdolnych do mojego przedmiotu, a jako wychowawczyni namawiałam do konsultacji w poradni rodziców dzieci mających kłopoty w nauce. Dlatego z własnego doświadczenia wiem, że można. Jest wielu nauczycieli, którzy tak pracują.