W miastach czy gminach, w których właścicielem dworców autobusowych jest jednostka samorządu terytorialnego, opłaty za korzystanie z infrastruktury komunikacyjnej nie mogą być wyższe niż 1 zł za jedno zatrzymanie się autobusu na dworcu. Sytuacja się zmienia, gdy właścicielem takiego obiektu jest prywatna firma. Wówczas kierowcy czy właściciele przedsiębiorstw przewozowych muszą płacić tyle, ile podyktuje im zarządca dworca – niekiedy nawet powyżej 20 zł za jedno zatrzymanie. Okazuje się, że rada gminy ma w takim przypadku nie tylko prawo, ale i obowiązek negocjować te stawki z właścicielem dworca.
Negocjacja stawek
Wielu przedsiębiorców przewozowych płaci wysokie stawki za korzystanie z dworców autobusowych. Tak jest na przykład w Nowym Sączu, w którym największe autobusy płacą ponad 20 zł za zatrzymanie (pisaliśmy o tym w „Rzeczpospolitej" w 16 lipca 2012 r. w artykule „Przewoźnicy płacą coraz więcej na dworcach"). Miejscowy dworzec należy do prywatnej spółki Regionalny Dworzec Autobusowy w Krakowie sp. z o.o. Przedsiębiorca nastawiony jest oczywiście na zysk, ale władze samorządowe nie powinny siedzieć z założonymi rękami. Ustawa o publicznym transporcie zbiorowym określa, że gdy dworzec jest w rękach prywatnych, to gmina ma obowiązek negocjować z właścicielem stawki za korzystanie z takiego obiektu i z przystanków.
– Brak takich negocjacji jest uchybieniem – stwierdza Maciej Kiełbus z kancelarii Ziemski & Partners. Dodaje, że gmina nie powinna lekceważyć tego wymagania. Wysokie stawki za zatrzymanie się na dworcu mogą bowiem doprowadzić do zmiany tras niektórych przewoźników i omijania części dworców czy przystanków.
– W konsekwencji nie są zaspokajane lokalne potrzeby mieszkańców – mówi Maciej Kiełbus.
Okazuje się, że władze Krakowa wystąpiły do spółki RDA z pismem w sprawie negocjowania stawek. Stało się tak dopiero po apelach przewoźników.