– Uważam, że tak – mówi „Rz" Rafał Dzyr, prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie i jego sędzia. Zapowiada, że będzie bronił istniejącej struktury, na którą składają się: sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne. – Gdyby nie było tych ostatnich, wszystkie odwołania trafiałyby do Sądu Najwyższego – tłumaczy. Taka zmiana miałaby też inne konsekwencje. Wszystkie odwołania trafiałyby do sądów okręgowych, a w pierwszej instancji wszystkie sprawy załatwiałyby sądy rejonowe.
– Może zmiany zostaną wprowadzone, ale nie wiadomo, czy będą z tego korzyści – mówi sędzia Dzyr.
Sędzia Aneta Łazarska z Sądu Okręgowy w Warszawie także docenia rolę sądów apelacyjnych.
– Poszłabym w kierunku ich wzmocnienia – mówi „Rz". Jest za poszerzeniem ich kognicji, wykorzystaniem sędziów najwyższego szczebla sądownictwa do spraw o największym kalibrze, wielotomowych i najtrudniejszych.
Resort myśli
Nad reformą spłaszczenia struktury sądownictwa od ponad dwóch lat pracuje Ministerstwo Sprawiedliwości. Wówczas powiedziano wyraźnie, że trzy szczeble to za dużo, pozostać mają dwa. Które? Jeszcze nie przesądzono. Z MS coraz częściej dochodzą jednak głosy, że zamiast znoszonych sądów apelacyjnych, okręgowych i rejonowych powstawać by miały w dotychczasowych siedzibach nowe sądy apelacyjne i okręgowe. Zniknęłyby najliczniejsze – rejonowe.
Z badań MS wynika, że najsprawniej działają średnie sądy, w których pracuje 60–80 sędziów. Po reformie takich jednostek ma być w kraju najwięcej. Nowe sądy apelacyjne zajmowałyby się wyłącznie rozpoznawaniem środków zaskarżenia, które obecnie trafiają do sądów apelacyjnych i wydziałów odwoławczych sądów okręgowych. Nowe sądy okręgowe byłyby zaś właściwe do rozpoznawania wszystkich spraw z własnych okręgów.